
Wydawca: Rebis
Seria: Kroniki wampirów
Liczba stron: 641
Ocena: 4+/6
Dobrze pamiętam chwilę, gdy po raz pierwszy wzięłam w ręce „Wywiad z wampirem”. Pomyślałam sobie, że wreszcie będę miała okazję zapoznać się z prawdziwą powieścią o wampirach, bo do tej pory nic naprawdę wartego uwagi nie chciało wpaść mi w ręce. Nie myliłam się, a wspomniana książką stała się jedną z moich ulubionych. Teraz, po prawie dwóch latach sięgnęłam po dziewiąty już tom „Kronik wampirów” Anne Rice. Nie dorównuje on co prawda części pierwszej, ale i tak jest całkiem przyjemną lekturą na długie, wakacyjne wieczory.
Quinn - główny bohater niniejszej powieści, dziedzic starego, zamożnego rodu żyje w pięknym dworze Blackwood otoczonym przez głębokie, skrywające wiele tajemnic mokradła. Przemieniony pewnej nocy w wampira, uświadamia sobie, że jego dotychczasowy najlepszy przyjaciel stał się niebezpiecznym wrogiem - tak dla niego, jak i innych ludzi. W poszukiwaniu ratunku udaje się do Nowego Orleanu, by poradzić się jednego z najpotężniejszych wampirów - Lestata. Podczas długich nocnych godzin zwierza się z całego swojego śmiertelnego życia i odsłania rodzinne sekrety.
Należę do niekwestionowanych miłośniczek wampirycznej prozy Rice, ale nie byłabym szczera, gdybym nie przyznała, że powieść ta nie jest pozbawiona wad. Zaliczyć mogę do nich odrobinę wydumane i czasem nierealistycznie brzmiące dialogi, przeciąganie aż do granic możliwości niektórych wątków, a także stosunkowo niewielką ilość ciekawych wydarzeń jak na te ponad sześćset stron. Jestem całkowicie świadoma tych niedoskonałości, ale gdy już całkowicie zagłębiłam się w tą wizję, przestały one mieć jakiekolwiek znaczenie. Ta powieść jest po prostu... magiczna. Nie wiem, jak inaczej słowami mogę wyrazić, to co czułam, czytając ją. Oczarowała mnie. Sprawiła, że ciężko było mi się od niej oderwać. Polubiłam jej bohaterów, mimo iż czasami denerwowały mnie ich zachowania, a także wpadłam w zachwyt nad atmosferą dworu Blackwood - oszałamiającego swym pięknem dzięki urządzonym w bogatym stylu wnętrzom i klasycystycznej oprawie z zewnątrz. Bagna otaczające posiadłość nadały jej ponadto nutkę tajemniczości towarzyszącą zwykle starym rezydencjom. Lubię zastanawiać się nad ich przeszłością i wyobrażać sobie mieszkających w nich niegdyś ludzi.
Nigdy nie byłam przeciwniczką toczącej się wolnym, jednostajnym tempem akcji pełnej barwnych opisów i przemyśleń bohaterów, toteż bardzo przypadł mi do gustu klimat „Posiadłości Blackwood”. Nie jest to niestety mistrzostwo w budowaniu odpowiedniej dla postaci wampira atmosferze, które Rice osiągnęła w pierwszym tomie serii, ale nie znaczy to też, że styl tej amerykańskiej pisarki w recenzowanej powieści budził we mnie jakiekolwiek zastrzeżenia. Nie byłabym w stanie czytać po niemal dwieście stron dziennie, gdyby tak było. Język ma dla zbyt duże znaczenie.
Ilu ludzi, tyle opinii - tak wynika z przeczytanych przeze mnie niezliczonych recenzji i innych wypowiedzi dotyczących pisarstwa Rice. Ja należę do jej fanów i mam nadzieję, że tak wynika z powyższej recenzji. Mam jednak wątpliwości, czy powinnam polecić Wam tą powieść. Moim zdaniem najlepiej jest zacząć od części pierwszej, czyli znakomitego „Wywiadu z wampirem”.