sobota, 23 lipca 2011

„Pieśń dla Arbonne” Guy Gavriel Kay

 


 Wydawca: Mag
Rok wydania: 2008
Cykl:
Liczba stron: 496
Tytuł oryginału: A song for Arbonne
Rok wyd. oryginału: 1992
Ocena: 5/6







Moim trwającym już trzy lata wakacyjnym zwyczajem jest przeczytanie jednej książki Cejrowskiego i Kay'a właśnie. Obaj ci autorzy piszą znakomite książki, którymi mogę delektować się w letnie dni. „Tigana” i „Lwy Al-Rassanu” są, co prawda odrobinę lepsze od „Pieśni dla Arbonne”, ale i tak wspaniale się ją czyta.

Wiele lat temu dwaj najpotężniejsi książęta, panujący na ziemiach stanowiących część matriarchalnej, cywilizowanej krainy Arbonne, popadli w konflikt. Szlachetny trubadur Bertran de Talair i Urte de Miraval żywią wobec siebie nienawiść, której źródłem stała się dawno temu kobieta. Na północy leży patriarchalne i wojownicze Gorhaut, mieszkańcy którego wyznają wiarę w boga Corannosa, a włada nimi zepsuty do szpiku kości król Ademar, marzący o podbojach. Wkrótce, wzajemne uprzedzenia, nienawiść i intrygi, doprowadzą do krwawego starcia pomiędzy dwiema kulturami.

„Pieśń dla Arbonne” jest pasjonującą, opartą na kulturze trubadurów powieścią, której czytanie sprawia prawdziwą przyjemność. Zawiera wszystkie charakterystyczne dla prozy Kaya elementy począwszy od nieprzewidywalnej, panoramicznej fabuły dotyczącej krwawego zderzenia dwóch odrębnych kultur, a skończywszy na wspaniale wykreowanych bohaterach. To właśnie w tych powieściach spotkałam się z najbardziej fascynującymi postaciami kobiecymi, jakie poznałam dzięki książkom. Choć historiami wymyślonymi przez Kaya rządzą te same reguły, to każda fascynuje równie mocno. W „Pieśni dla Arbonne” duże wrażenie robią miejsca akcji; bezwzględne dla kobiet, surowo przestrzegające praw Gorhaut, mistyczna wyspa bogini Rian, a także czarująca kraina Arbonne z Dworem Miłości, trubadurami i tworzonymi przez nich cudownymi pieśniami.

Bez wątpienia mogę zaliczyć „Pieśń dla Arbonne” do gatunku fantasy umiejscowionego w realiach średniowiecznych, choć na próżno szukać tu typowych elementów fantastycznych. Z tego względu powinna spodobać się wszystkim miłośnikom literatury. To po prostu bardzo dobra powieść. Polecam!

czwartek, 21 lipca 2011

One Lovely Blog Award

Bardzo dziękuję za nominację:


Zasady:
  • Na swoim blogu wklej link do bloga osoby, która Cię nominowała.
  • Napisz o sobie siedem rzeczy.
  • Nominuj szesnaście innych, cudownych blogerów (nie można jednak nominować osoby, która Ciebie nominowała).
  • Zostaw na ich blogach komentarz, w którym poinformujesz o nominacji. 

1. Marzę, by w przyszłości wybudować dom w górach, w którym będę mogła spędzać wakacje, a na emeryturze zamieszkać w nim na stałe. Najlepiej żeby stał na jakimś odludziu, miał ogromne okna z widokiem na góry i przytulny pokój zmieniony w biblioteczkę.
2. Nie mam ulubionej pory roku, w każdej dostrzegam jakieś pozytywne strony i cieszę się bardzo, że są aż cztery, choć ostatnio coraz mniej się od siebie odróżniają.
3. Bardzo lubię wszelkie zjawiska pogodowe. Najbardziej burze z piorunami i to takie, gdy robi się niemal tak ciemno, jak w nocy.
4. Zafascynowały mnie wampiry odkąd pierwszy raz się z nimi spotkałam. Chciałabym zwiedzić Nowy Orlean opisany w Kronikach Wampirów Anne Rice. Książek o tej tematyce z gatunku paranormal romance jednak nie znoszę. 
5. Jestem osobą bardzo upartą. Jak raz coś sobie postanowię, to żadna siła nie przekona mnie do zmiany zdania.
6. Interesuje mnie Czarny Ląd, głównie przyroda i afrykańskie plemiona. Marzę, by wybrać się na safari. 
7. Uwielbiam biżuterię w kolorze srebra lub ciemnego złota połączoną ze wszystkimi barwami tęczy.

Niezwykle trudno było mi wybrać zaledwie 16 blogów, bo wszystkie zasługują na wyróżnienie. Nominuję w przypadkowej kolejności: 


Jeśli ktoś z nominowanych już brał udział w zabawie, nie musi oczywiście robić tego ponownie. ;)

wtorek, 19 lipca 2011

„Biała królowa” Philippa Gregory

 



Wydawca: Książnica
Rok wydania: 2010 
Cykl: Wojna kuzynów
Liczba stron: 480
Tytuł oryginału: The White Queen
Rok wyd. oryginału: 2009
Ocena: 5/6







Od zawsze interesowały mnie filmy kostiumowe, które nierzadko oglądałam z niemym zachwytem. Głównie za ich sprawą często myślę o minionych wiekach i zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym urodziła się kilkaset lat wcześniej. Z książkami historycznymi nie miałam do czynienia, aż do momentu, gdy trafiłam na nazwisko Philippy Gregory i kupiłam pierwszą powieść z cyklu „Wojna kuzynów” znaną też jako Wojna Dwu Róż. Był to znakomity wybór.

Król Edward IV York zakochuje się pięknej wdowie, Elżbiecie Woodville i przed upływem miesiąca bierze ją w sekrecie za żonę. Gdy ich małżeństwo wychodzi na jaw, dostają się w sam środek walk o wpływy na królewskim dworze, gdzie muszą stawić czoło matce Edwarda. Oburzony samowolą króla hrabia Warwick, doradca Yorków, obraca się przeciwko niemu, przechodząc na stronę wrogiego obozu Lancasterów. 

Dwór angielski stanowi doskonałe tło do napisania przejmującej powieści pełnej dworskich intryg, spisków, zaskakujących zgonów i nagłych egzekucji. „Biała królowa” prezentuje niezwykle sugestywny obraz kobiety o silnym charakterze. Philippa Gregory nie zapomina też o bohaterach z drugiego planu, choć nie mniej ważnych dla przebiegu fabuły. Jej kunszt pisarski sprawia, że przestają być oni tylko postaciami z podręcznika od historii, a stają się prawdziwymi, żywymi ludźmi. Autorka posiada lekkie pióro, a w każdym zdaniu przejawia się nie tyle, co jej ogromna wiedza historyczna, którą bez wątpienia ma, a faktyczne zainteresowanie tym tematem. Czaru powieści dodaje legenda o wodnej bogince Meluzynie, pramatce tytułowej bohaterki.

Chyba, a nawet na pewno znalazłam kolejne książkowe zainteresowanie obok fantastyki i thrillera medycznego: powieść historyczną. „Biała królowa” jest jej wspaniałym przykładem. Malowniczo ukazuje dworskie życie, wewnętrzne rozterki bohaterów i wciąga dzięki barwnej, nieco tajemniczej fabule.

czwartek, 7 lipca 2011

„Amerykańscy bogowie” Neil Gaiman

Wydawca: Mag
Liczba stron: 608
Ocena: 2+/6


Neil Gaiman to idealny popkulturowy twórca naszych czasów - synkretyczny, łączący ogień z wodą, obdarzony anarchistyczną wyobraźnią. *

Do tej pory miałam jedynie okazję zapoznać się z „Gwiezdnym pyłem” tegoż autora i mogę to spotkanie bez wątpienia zaliczyć do udanych. Z przeczytaniem kolejnej powieści zwlekałam dość długo, aż do chwili, gdy usłyszałam o „Amerykańskich bogach”. Pomyślałam sobie, że z racji mojego zainteresowania wątkami religijnymi będzie to idealna pozycja i niestety się rozczarowałam.

Po trzech latach spędzonych w więzieniu Cień ma wyjść na wolność. Na dwa dni przed zakończeniem wyroku jego żona, Laura, ginie w wypadku samochodowym w tajemniczych okolicznościach - wszystko wskazuje na zdradę małżeńską. Wracając do domu, oszołomiony cień spotyka tajemniczego mężczyznę o imieniu Wednesday, twierdzącego, że jest uchodźcą wojennym, byłym bogiem i królem Ameryki. We dwóch wyruszają w podróż przez Stany, rozwiązując zagadkę morderstw, które co roku są w zimie popełniane w małym amerykańskim miasteczku. Ale za nimi podąża ktoś, z kim Cień musi zawrzeć pokój...

Powyższy opis tylko w niewielkim stopniu oddaje prawdziwy charakter książki. Jest to utwór złożony i wielowątkowy. Prezentuje intrygującą wizję dotyczącą tego, co się dzieje z zapomnianymi przez ludzi bogami. Nie można jej odmówić osobliwości a także rzadko spotykanej ostatnio oryginalności. Jest to powieść niepokojąca, jedna z tych, którym nie możemy udowodnić, że są nieprawdziwe. Nieprawdopodobne - owszem, ale nie niemożliwe. Spodobała mi się niepewność towarzysząca każdej kolejnej stronie, dzięki której nie miałam ochoty odrywać się od lektury.

Mimo wielu ciekawych rozwiązań, nie mogę ocenić „Amerykańskich bogów” dobrze. Głównie ze względu na wspomnianą wizję bogów. Jestem przyzwyczajona do tradycyjnego, spotykanego w wielu książkach obrazu i bardzo go sobie cenię. Bez wątpienia świeże i innowacyjne spojrzenie autora mi nie odpowiada. Odziera bogów z tajemniczości, za bardzo przybliża ich do człowieka. Moim zdaniem, powieść Gaimana jest też zbyt długa, bez żadnej szkody można by ją skrócić. Jak na 600 stron występuje zbyt mało akcji. Do dalszego czytanie zachęcały mnie tylko spotykane na każdej stronie niezwykłości.

Obiektywnie nie jest to książka zła, a wręcz bardzo dobra, dlatego ją polecam. Mi jednak nie przypadła do gustu.
___________
Jutro wyjeżdżam nad morze, wracam 17 lipca. Nie będę mogła w tym czasie odwiedzać Waszych blogów, ale jak tylko wrócę, na pewno wszystko nadrobię.

sobota, 2 lipca 2011

„Podmorska wyspa” Isabel Allende

Wydawca: Muza
Liczba stron: 530
Ocena: 5/6


Żyjemy w świecie, w którym każdy chce podejmować własne decyzje i robić to, na co przyjdzie mu akurat ochota. Możecie sobie zatem wyobrazić, że jesteście zależni od woli swojego pana, który uważa Was za istoty gorsze od siebie, urodzone tylko po to, by pracować? Niewolnictwo. O tym właśnie jest najnowsza powieść chilijskiej pisarki.

Saint-Domingue, koniec XVIII wieku. Zarité jako dziewięcioletnia niewolnica zostaje sprzedana Toulouse'owi Valmorainowi, pełnemu ideałów bogatemu właścicielowi plantacji trzciny cukrowej. Wraz z dorastającą dziewczyną dojrzewa na wyspie powstanie niewolników. Gdy pożoga buntu dociera do Saint-Lazare, ostrzeżona przez innego niewolnika Zarité ratuje pana i jego syna. Jednak wcześniej prosi o podpisanie pewnego dokumentu.

Tańcz, tańcz, Zarité, 
bo niewolnik, który tańczy, 
jest wolny... dopóki tańczy.

Każda książka, która nie należy do działu fantastyki, a ma mnie zachwycić, musi prezentować niebanalną, najlepiej zaczerpniętą ze światowej historii rzeczywistość. Na przykład taką, jak w powieści Allende. Fabuła skupia się w niej na codziennym życiu bohaterów, którzy są jednak świadkami ważnych wydarzeń. I tak mamy niepowtarzalną okazję ujrzeć dokonujące się powoli zmiany prowadzące do zniesienia niewolnictwa. Zmiany okupione życiem tysięcy ludzi. Autorka przedstawia różnorodne postawy ludzi względem wspomnianego systemu, dzięki którym obraz społeczeństwa zyskuje na wiarygodności. Historyczne fakty są jednak zaledwie tłem. 

Kwintesencją  „Podmorskiej wyspy” jest natomiast fascynująca atmosfera. Przytłaczający, tropikalny klimat wyspy. Nieludzki upał na plantacjach. Praca od świtu do zmierzchu przy ścinaniu trzciny cukrowej. Strach, ale jednocześnie pragnienie wolności. Pogańscy bogowie. Rytuały vodou. Tańce w rytm bębnów podczas calendy. Potem następuje wyjazd do Nowego Orleanu, który pokochałam dzięki „Kronikom wampirów” Anne Rice. Perfekcyjnie oddany kontrast pomiędzy życiem starych, szanowanych rodów a biegającymi boso niewolnikami. Mroczne bagna. Wszystko to tworzy niezwykle barwną mozaikę końca XVIII i początku XIX wieku.

Fani twórczości Allende z pewnością znają już tą książkę, a pozostałym czytelników serdecznie ją polecam. Naprawdę warto. Ja zwróciłam na nią uwagę dzięki ładnej okładce i nie żałuję.