niedziela, 26 grudnia 2010

„Radio Darwina” Greg Bear

Wydawca: Solaris, 2009
Liczba stron: 504
Ocena: 5/6


Jesteśmy przyzwyczajeni do świadomości, że znajdujemy się na najwyższym szczeblu ewolucyjnej drabiny. Z takiego myślenia wypływa jednak błędne założenie, że ewolucja się zatrzymała. Prawdą jest, że nie spoczęła na laurach po dobrze wykonanym zadaniu, ale stale postępuje i być może kiedyś ludzkość stanie przed kolejną, olbrzymią zmianą. Zdaniem autora Radia Darwina stanie się to już w ciągu najbliższych kilku lat. Pozostaje więc zadać tylko pytanie, jak na nią zareagujemy?

Paleontolog, Mitch Rafelson odkrywa w Alpach spoczywające w jaskini od dziesiątków tysięcy lat ciała rodziny neandertalczyków. W tym samym czasie biolog molekularna, Kaye Lang trafia na miejsce gruzińskiej masakry sprzed kilku lat w celu zbadania ciał ciężarnych kobiet pochowanych w zbiorowej mogile. Wraz z rozwojem akcji okazuje się, że oba te wydarzenia mają ze sobą coś wspólnego. Po kilku miesiącach wybucha ogólnoświatowa epidemia tzw. grypy Heroda powodującej poronienia u wszystkich zarażonych kobiet. Specjalnie powołany zespół kryzysowy koncentruje się na wyeliminowaniu zagrożenia.

Największą zaletą Radia Darwina jest niewątpliwie bardzo rzetelnie przedstawiony aspekt naukowy powieści. Wiedza współczesnych naukowców na temat wirusów endogennych ogranicza się do minimum, co pozwala autorowi na niemal dowolne spekulacje w tej dziedzinie. Bear podkreśla jednak, że starał się nie przekraczać granic prawdopodobieństwa. Powieść ta pokazuje jak cienka może być linia oddzielająca fikcję literacką od tekstu popularnonaukowego. Stosowanie koniecznej w tym przypadku fachowej terminologii oraz prawdziwych nazw ośrodków badawczych, a także rozmieszczenie wydarzeń na przestrzeni kilkunastu miesięcy nadaje tej powieści dodatkowej realności.

Narracja w Radiu Darwina jest prowadzona z punktu widzenia kilku osób. Postać Kaye Lang odsłania przed czytelnikiem sposób postrzegania świata przez naukowca, jego ogromny głód wiedzy i pragnienie osiągnięcia sukcesu. Mark Augustine kierujący Zespołem Specjalnym przybliża natomiast bardziej polityczną stronę nauki: chęć jak najszybszego wyeliminowania zagrożenia z niej wynikającego, bez chwili zastanowienia się, czy na pewno jest tym, na co wygląda. Do bohaterów prowadzących narrację należy także Mitch Rafelson, któremu własne przekonania zniszczyły obiecującą karierę oraz Christopher Dicken - poświęcony swojej pracy do tego stopnia, że zapomina o jakimkolwiek życiu poza nią. 

Jedyne, co mogę zarzucić tej książce to pojawiające się czasem irytujące błędy w korekcie oraz suchy, pozbawiony ozdobników styl, po którym można wywnioskować, że Bear zdecydowanie jest umysłem ścisłym a nie humanistą.  

Radio Darwina to znakomite połączenie thrillera z naukowymi spekulacjami urozmaicone o życie naukowców i reakcję ludzi na wielki skok ewolucyjny. Prawdziwe science fiction z naciskiem na pierwszą część nazwy. W 1999 zostało laureatem nagrody Nebula i moim zdaniem jest to w pełni zasłużone wyróżnienie. Polecam!

książkowe podsumowanie listopada

1. Książki przeczytane (4)

1.1. "Podziemia Veniss" Jeff VanderMeer
1.2. "Drugie spojrzenie" Jodi Picoult
1.3. "Kanada pachnąca żywicą" Arkady Fiedler
1.4. "Podróż Wędrowca do świtu" C. S. Lewis

2. Książki zakupione (0)

sobota, 20 listopada 2010

„Podziemia Veniss” Jeff VanderMeer

 
Wydawca: Mag; 2009
Seria: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 240
Ocena: 5/6


Gdy mam ochotę przeczytać jakąś ambitniejszą powieść, która z niemal stuprocentową pewnością mnie nie rozczaruje, to mój wzrok natychmiast pada na półkę z pięknie się prezentującą i do tego fenomenalną pod względem treści serię: Uczta Wyobraźni. Tym razem moje spojrzenie zatrzymało się na Podziemiach Veniss Jeffa VanderMeera, autora m.in. Miasta Szaleńców i Świętych.

Jestem pod ogromnym wrażeniem antyutopijnej wizji świata wymyślonego przez autora. Wizji pięknej i fascynującej, ale jednocześnie przywodzącej na myśl sceny z sennego koszmaru. VanderMeerowi udało się osiągnąć taką oniryczną atmosferę dzięki nieprzeciętnej umiejętności tworzenia zapadających głęboko w pamięć, surrealistycznych obrazów. Umiejscowienie akcji powieści w bliżej nieokreślonej przyszłości i równoczesny brak opisania mechanizmów funkcjonowania tego wysoko rozwiniętego technologicznie świata dodatkowo podkreślają ten wyjątkowy nastrój. Nieznajomość granic możliwości dopiero co poznanej cywilizacji wywołała we mnie dużą ciekawość i chęć poznania, jakim zaskoczeniem okażą się kolejne strony.

To właśnie wyżej wspomniana wizja odgrywa najistotniejszą rolę w tym utworze. Odniosłam wrażenie, że fabuła została skonstruowana po to, by towarzysząc bohaterom, autor mógł kawałek po kawałku odkrywać tajemnice wymyślonego przezeń miasta i jego wywołujących niepokój podziemi. Nie zdradza jednak wszystkich szczegółów, czym pozostawia pole do popisu dla wyobraźni czytelnika. Inspiracją do tych dość skromnych pod względem ilości wydarzeń był mit o Orfeuszu i Eurydyce. Nie jest to jednak wierne odwzorowanie tej opowieści, a raczej wykorzystanie kilku w miarę rozpoznawalnych scen. VanderMeer wzbogacił je umiejętnie wplecionymi w tekst przemyśleniami bohaterów, które w połączeniu z resztą elementów powieści, wywołały we mnie potrzebę głębokiej refleksji nad istotą człowieczeństwa i granicami rozwoju nauki. Do najbardziej sugestywnych fragmentów mogę zaliczyć część drugą, w której autor mistrzowsko zastosował narrację prowadzoną w drugiej osobie. Dzięki takiemu zabiegowi literackiemu miałam nieodparte wrażenie, że należę do świata wykreowanego przez VanderMeera, a wydarzenia przez niego opisane dotyczą właśnie mnie.

Oprócz tytułowej powieści, niniejsza książka zawiera także posłowie, w którym autor przedstawia przyczynę wyboru takiej a nie innej drogi życiowej przez kluczowego bohatera Podziemii Veniss , a także genezę powstania i pracy nad konstrukcją całego utworu. Zamieszczona jest w niej również krótka nowela, o której wyrobiłam sobie tak samo dobrą opinię. Jej fabuła jest umiejscowiona w nieokreślonej przyszłości świata opisanego w powieści i w przeciwieństwie do niej charakteryzuje się przewagą akcji, co nie oznacza jednak, że wizja cokolwiek na tym straciła. Polecam! 

niedziela, 14 listopada 2010

„Miasto Śniących Książek” Walter Moers

 
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 464
Ocena: 5/6


Do sięgnięcia po tę książkę zachęcił mnie przede wszystkim intrygujący opis, będący obietnicą spędzenia kilku godzin nad lekką, zabawną i wciągającą lekturą, ale także piękne wydanie, obok którego nie byłam w stanie przejść obojętnie. Miasto Śniących Książek ogromnie mi się spodobało i tym samym trafiło na listę moich ulubionych powieści.

Gdy umiera ojciec chrzestny młodego poety Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów, pozostawia swojemu podopiecznemu niewiele więcej prócz pewnego rękopisu. Jest on jednak tak doskonały, że Rzeźbiarz Mitów nie jest wstanie oprzeć się pragnieniu wyjaśnienia tajemnicy jego pochodzenia. Ślady prowadzą do Księgogrodu, Miasta Śniących Książek. Gdy bohater wkracza do tego miasta, wydaje mu się, jakby otworzył drzwi do gigantycznej księgarni. Czuje lekką nutę kwasu, przypominającą zapach drzewek cytrusowych, podniecający aromat starej skóry i ostre, inteligentne perfumy czernidła drukarskiego. Wpadłszy w szpony tego oszalałego na punkcie książek miasta, Rzeźbiarz Mitów wciągnięty zostaje coraz głębiej w świat jego labiryntów, w świat, w którym łowcy książek pożądliwie poszukują bibliofilskich skarbów, miejsce opanowane przez Straszliwe Buchlingi i rządzone przez tajemniczego Króla Cieni.

Miasto Śniących Książek jest dziełem napisanym z nieograniczonymi wręcz pokładami wyobraźni. Moers wykreował całkiem nową, niemalże bajkową krainę, w której o rasie ludzkiej nikt jak dotąd nie słyszał. Wypełnił ją całym mnóstwem barwnych i wyjątkowo sympatycznych stworzeń, które są na tyle niezwykłe, że zaryzykowałabym stwierdzenie, iż w żadnej innej, wydanej do dnia dzisiejszego książce nie przeczytacie o dziwniejszych istotach. Dużym zaskoczeniem było dla mnie także wprowadzenie narracji pierwszoosobowej z punktu widzenia zaledwie 77-letniego początkującego pisarza - dinozaura. Fakt ten bardzo pozytywnie wpłynął na fabułę i styl, będąc źródłem wielu zabawnych sytuacji/wypowiedzi bohatera. Uzasadnieniem dla fenomenalnej wyobraźni Moersa są także bez wątpienia odniesienia do współczesnych pisarzy zakamuflowane pod postacią anagramów. Samodzielne odgadywanie, kogo autor miał na myśli to świetna zabawa, ale gdyby ktoś miał z tym jakąkolwiek trudność, może zajrzeć na koniec książki, gdzie tłumaczka zamieściła wyjaśnienia.

Miasto Śniących Książek zrobiło na mnie tak duże wrażenie również dlatego, że stanowi pewien rodzaj hołdu złożonego literaturze. Cały świat przedstawiony w powieści jest nierozerwalnie związany z książkami. Wszyscy mieszkańcy miasta żyją z ich pisania, wydawania, sprzedawania lub też poszukiwania bibliofilskich białych kruków. Konkurują oni ze sobą, wymyślając coraz to nowsze i dziwniejsze możliwości ich udoskonalenia; tak powstały m.in. książki chodzące, latające, perfumowane a nawet niebezpieczne, których przeczytanie to nie lada wyzwanie. Fabuła niniejszej powieści również kręci się właśnie wokół nich, a konkretniej dotyczy poszukiwań autora najwspanialszego rękopisu, jaki kiedykolwiek powstał. Choć zdarzyło się kilka nudniejszych momentów, to całość bardzo mnie wciągnęła.

Ogromnie się cieszę, że natrafiłam na tę książkę, ponieważ już od dawna nie miałam w rękach powieści zarówno lekkiej jak i na tyle dobrej, że z chęcią sięgnęłabym po nią jeszcze raz. Już się nie mogę doczekać, aż zacznę czytać inne książki Moersa ze świata Camonii. Gorąco polecam!

niedziela, 7 listopada 2010

„Miecz dla króla” T. H. White

   
Wydawca: Solaris
Liczba stron: 370
Ocena: 2/6


Nie byle jaki pierwszy z brzegu kraj,
Gdzie las, powietrze i woda,
Ale Wyspę Gramarii odwiedzimy dziś –
Czeka nas tam Przygoda.

Sięgając po klasyczny już dziś przykład retellingu legend arturiańskich, pierwszy tom cyklu pt. Był sobie raz na zawsze król autorstwa Terence'a H. White'a wydanego po raz pierwszy w latach 1938-1977, miałam nadzieję przenieść się na nowo do świata, którym fascynowałam się w dzieciństwie. Nie do końca mi się to udało, ponieważ niniejsza książka jest raczej infantylną i nieco dziwną baśnią, w której sam środek raczej nie chciałabym trafić.

Średniowieczna Anglia. Na skraju Puszczy Dzikiej zamieszkiwanej przez fantastyczne stworzenia, w zamku Sir Ectora wychowują się dwaj młodzi chłopcy: Kay - przyszły pan na włościach i Art, zwany Wartem, którego pochodzenie nie jest do końca jasne. Obaj spędzają czas na typowych dla tej epoki zajęciach: walce na kopie, łucznictwie, szermierce i polowaniach. Ich edukacją zajmuje się także żyjący pod prąd czasu czarodziej Merlin, którego lekcje nie przypominają niczego, co dotąd mieliśmy okazję poznać. Za pomocą magii potrafi on bowiem zmienić postać człowieka w dowolne zwierzę, ale na taką przemianę pozwala tylko Wartowi, którego wyraźnie faworyzuje. Dzięki nim chłopiec poznaje różnorodne struktury społeczne i uczy się umiejętności charakteryzujących dane stworzenia, co może przynieść mu w przyszłości duże korzyści.

Już po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów zorientowałam się, że dialogi to jeden z najsłabszych aspektów tej powieści. Wyjątkowo dziecinne, często jedno-dwu wyrazowe wypowiedzi w ustach osób dorosłych, nie wyłączając Merlina, po którym spodziewałam się nieco bardziej rozwiniętych i dających do myślenia stwierdzeń, nie wniosły nic ciekawego do fabuły. Również ona nie zachwyca. Jest bardzo nierówna - raz jakieś wydarzenie ciągnie się nienaturalnie długo przez kilka rozdziałów, by następne zmieściło się kilkunastu linijkach. Są to w dodatku sytuacje bardzo luźno, żeby nie powiedzieć wcale, ze sobą związane. Brakuje chociażby jednej, konkretnej linii fabularnej, która sprawiłaby, że czytelnik z niecierpliwością przewracałby kolejne kartki powieści, by poznać dalsze losy bohaterów. Na nieco naciągany plus zasługują za to fragmenty, w których Wart poznaje życie zwierząt, zmieniając się w jednego z nich. Naciągany, ponieważ sporo w nich jak dla mnie zupełnie niepotrzebnego zanudzania, czym moim zdaniem niewątpliwie są opisy sposobów latania ptaków.

Fantasy jest gatunkiem literackim, który rządzi się własnymi prawami,ale wszelkie udziwnienia stosowane przez autorów rzadko kiedy wychodzą tym powieściom na dobre. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Pomysł, że Merlin doskonale pamięta czasy obecne, ponieważ jego życie płynie pod prąd czasu, jest całkiem interesujący, ale niestety kiepsko sprawdza się w epoce, w której rozgrywa się akcja książki. Współczesne słownictwo sprawiło, że nijak nie mogłam poczuć atmosfery średniowiecznej Anglii, którą bardzo lubię.

Miecz dla króla nie jest jednak tak niewartą uwagi powieścią, jak to wynika z treści powyższych akapitów. Mnie osobiście bardzo przypadły do gustu plastyczne i po prostu urzekające opisy przyrody, a także ładne wydanie, które pięknie prezentuje się na półce. Zdaję sobie sprawę, że to niewiele, ale postanowiłam dać drugą szansę tej sadze, ponieważ kolejne tomy są podobno znacznie lepsze.

poniedziałek, 1 listopada 2010

książkowe podsumowanie października

1. Książki przeczytane (4)

Czytam coraz więcej, ale za to z recenzjami idzie mi coraz gorzej. W tym miesiącu napisałam tylko jedną...

1.1. "Król Edyp" Sofokles

Przez pierwszą w tym roku szkolną lekturę przebrnęłam bez jakichkolwiek problemów, ale do zachwytów nad nią było mi równie daleko. Po pierwsze - w ogóle nie przemawia do mnie zasada trzech jedności obowiązująca w dramatach antycznych i po drugie - język/styl pisania, który jest dla mnie bardzo ważny, pozostawia w tym utworze wiele do życzenia. Fabuła również nie była w stanie mnie zaciekawić, ponieważ większość zawartych w niej wydarzeń poznałam już rok temu podczas omawiania "Antygony".

1.2. "Miecz dla króla" T. H. White

Recenzja ukaże się w ciągu kilku dni.

1.3. "Kanon" Natalie Angier

Zrecenzowane w ubiegłym miesiącu "Zagadki z przeszłości" wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie, dlatego z dość dużymi oczekiwaniami zabrałam się za kolejną pozycję z tej serii. Tym razem miałam okazję zaznajomić się z podstawami najważniejszych nauk przyrodniczych, które omówione w bardzo przystępny sposób dzięki barwnej narracji i przykładom z życia codziennego sprawiły, że inaczej patrzę na otaczający mnie świat. Zaczęłam zastanawiać się nad wieloma zjawiskami fizycznymi z życia codziennego, a zwyczajne przedmioty przestały być zwyczajne. Gdy patrzę w niebo, także myślę o czymś innym niż dotychczas. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek jakaś książka w tak istotny sposób zmieniła mój sposób myślenia. Gorąco polecam!

1.4. "Klub Mefista" Tess Gerritsen

Rzadko zdarza mi się zaliczyć jakiego pisarza do ulubionych już po przeczytaniu zaledwie dwóch jego książek. Do tego wyjątkowego grona należy Tess Gerristen - amerykańska autorka trzynastu thrillerów medycznych. Jej powieści są znakomite, trzymają w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, bohaterowie mają świetnie wykreowane, realistyczne osobowości, a rozwiązania stosowane w fabule naprawdę fascynują. Nie mogę się doczekać, aż zabiorę się za kolejne jej książki.

2. Książki zakupione (5)





2.1. "Maszyna Różnicowa" Bruce Sterling, William Gibson

Rok 1855: Napędzana energią parowych maszyn cybernetycznych Rewolucja Przemysłowa rozwija się niepowstrzymanie. Charles Babbage doskonali swoją maszynę analityczną, era komputerów rozpoczyna się sto lat wcześniej niż w naszym świecie. Troje niezwykłych bohaterów podejmuje wyścig na spotkanie z historią - i z przyszłością: Sybil Gerrard - kobieta upadła, kochanka polityka, córka luddystycznego agitatora; Edward Mallory, zwany "Lewiatanem" - eksplorator i paleontolog; Laurence Oliphant - dyplomata, mistyk, szpieg. Ich przygoda zaczyna się od znalezienia pudełka perforowanych kart do Maszyny, których pochodzenia i przeznaczenia nie potrafią wyjaśnić. A komuś zależy na tych kartach tak bardzo, że jest dla nich gotów zabijać. Stanowiąca połączenie kryminału z thrillerem historycznym "Maszyna Różnicowa" to wspólne arcydzieło dwóch spośród najwybitniejszych współczesnych autorów science fiction. Oto olśniewający i niepowtarzalny twór wyobraźni Gibsona i Sterlinga, powieść prowokacyjna, nieodparta i wizjonerska, która stworzyła podwaliny gatunku nazywanego dzisiaj "steampunkiem".

2.2. "Kafka nad morzem" Haruki Murakami

Piętnastoletni Kafka ucieka z domu przed klątwą ojca na daleką wyspę Shikoku. Niezależnie od niego podąża tam autostopem pan Nakata,staruszek analfabeta umiejący rozmawiać z kotami oraz młody kierowca z końskim ogonem lubiący hawajskie koszule. Ojciec Kafki zostaje zamordowany i wszystkich trzech poszukuje policja. Po spotkaniach z zakochaną w operach Pucciniego kotką Mimi, Johnniem Walkerem i innymi fantastycznymi postaciami bohaterowie trafiają w końcu do tajemniczej prywatnej biblioteki, w której czas się zatrzymał. Nocami odwiedza ją duch młodziutkiej dziewczyny w niebieskiej sukience…

2.3. "Pustka: Sny" Peter F. Hamilton

Rok 3589. Wspólnota Międzyukładowa obejmuje ponad tysiąc układów gwiezdnych. To kultura bogata i różnorodna, jest w niej miejsce dla każdego. Potężna flota chroni ją przed obcymi rasami, które mogą czaić się wśród gwiazd. Obywatele Wspólnoty pokonali nawet śmierć. W centrum Galaktyki znajduje się Pustka - sztuczny wszechświat, stworzony miliardy lat temu przez obcych. Jej otoczka jest bardziej zabójcza niż horyzonty zdarzeń naturalnych czarnych dziur. Aby funkcjonować, Pustka stopniowo pożera materię Galaktyki. Odwieczni wrogowie Pustki - rasa raielów - bez powodzenia usiłują powstrzymywać ten proces. Inigo dostaje z Pustki przekaz: serię snów pod horyzontem zdarzeń. Za pośrednictwem sieci mentalnej, "gajasfery", dzieli się swym snem z innymi ludźmi i zyskuje miliardy żarliwych wyznawców, którym takie życie wydaje się bardzo atrakcyjne. Kiedy Indigo w tajemniczy sposób znika, jego wyznawcy postanawiają wyruszyć na pielgrzymkę do Pustki, by żyć zgodnie z wizjami swego mesjasza. Raielowie uważają, że pielgrzymka wywoła katastroficzną fazę ekspansji Pustki.

2.4. "Drugie spojrzenie" Jodi Picoult

Comtosook, Vermont, Stany Zjednoczone. Firma deweloperska zamierza wybudować galerię handlową w miejscu pochówku Indian Abenaki. Mimo ich gwałtownych protestów, zaczyna się budowa. W tym samym czasie miasteczko nawiedza seria niewyjaśnionych zdarzeń: z nieba spadają płatki róż, w powietrzu unosi się zapach owoców leśnych, a ziemia zamarza chociaż jest środek lata. Do pracy przystępuje Ross Wakeman, łowca duchów, starający się nawiązać kontakt ze zmarłą narzeczoną, którą wciąż kocha miłością prawdziwą i wierną aż... za grób. Badając paranormalne zjawiska na spornym terenie, Ross poznaje tajemniczą Lię, która na nowo budzi w nim ochotę do życia. Jednak to, co odkrywa Wakeman wykracza daleko poza wszystko, co mógłby sobie wymarzyć zarówno na tym, jak na tamtym świecie...

2.5. "Klub Mefista" Tess Gerritsen

Napisane krwi łacinie słowo Zgrzeszyłam w miejscu okrutnego zabójstwa młodej kobiety, której odcięto głowę, to w Wigilię Bożego Narodzenia ponure motto dla detektyw Jane Rizzoli. Co łączyło ofiarę z psychiatrą, Joyce O'Donnell, członkinią elitarnej fundacji Mefista, powstałej w początkach XX wieku? W ekskluzywnej rezydencji na Beacon Hill, należącej do historyka Anthony'ego Sansone'a, członkowie fundacji zajmują się analizą zła, poszukując jego przyczyn i sprawców. Czy zło ma fizyczną postać? Czy Szatan wraz ze swoimi demonami naprawdę żyje pośród nas? Zwłoki jednej z prowadzących dochodzenie policjantek, znalezione w ogrodzie domu Sansone'a, oraz przerażająca śmierć doktor O'Donnell, nie pozostawiają wątpliwości, że pojawił się nowy seryjny zabójca. Jego znakiem rozpoznawczym są satanistyczne symbole nakreślone w miejscach kolejnych zbrodni. Czy zabójca należy do klubu? I dlaczego na kolejną ofiarę wybrał Maurę Isles? 
3. W listopadzie: 

3.1. "Kanada pachnąca żywicą" Arkady Fiedler
3.2. "Podziemia Veniss" Jeff VanderMerr
3.3. "Drugie spojrzenie" Jodi Picoult
3.4. "Krew elfów" Andrzej Sapkowski
3.5. "Podróż Wędrowca do świtu" C. S. Lewis

sobota, 16 października 2010

„Lew, czarownica i stara szafa” C. S. Lewis

 
Wydawnictwo: Media Rodzina
Seria: "Opowieści z Narnii"
Liczba stron: 184
Ocena: 3+/6

Początek roku szkolnego zazwyczaj łączył się u mnie z kryzysem czytelniczym i aby nie stało się tak również tym razem postanowiłam zająć się wyłącznie lekturami lekkimi i przyjemnymi. Do głowy od razu przyszedł mi pomysł powtórzenia sobie całego narnijskiego cyklu, który bardzo miło wspominam z czasów dzieciństwa oraz bardzo dobrej zresztą ekranizacji kinowej.

- Pozwól, że się przedstawię. Nazywam się Tumnus.
- Miło mi pana poznać, panie Tumnusie - powiedziała Łucja.
- A czy wolno mi zapytać, o Łucjo. Córko Ewy, w jaki sposób znalazłaś się w Narnii?
- W Narnii? A co to takiego - zapytała Łucja.
- Przecież znajdujemy się w kraju, który nazywa się Narnią. Wszystko, co leży między Latarnią a wielkim zamkiem Ker-Paravel nad wschodnim morzem. Wszystko to należy do Narnii. A ty, ty zapewne przybywasz z zachodniej puszczy?
- Ja... ja przyszłam tu ze starej szafy w garderobie. - wyjąkała Łucja.
- Ach! -westchnął pan Tumnus melancholijnie. Gdybym tylko trochę bardziej przykładał się do geografii, kiedy byłem małym faunem, to bez wątpienia wiedziałbym wszystko o tych dalekich i dziwnych krajach. Teraz już na to za późno.
- Ale to wcale nie są żadne kraje - powiedziała Łucja rozbawiona. To jest tam, zaraz za nami... a w każdym razie... no, nie jestem taka pewna. Tam jest lato.
- Jednakże - zauważył pan Tumnus - w Narnii jest zima, i to od tak dawna! Jeżeli będziemy tak stać i rozmawiać w tym śniegu, to możemy się przeziębić. Czy Córka Ewy z dalekiego kraju Gar-Deroby, gdzie panuje wieczne lato wokół prześwietnego miast Staraszafa, nie zechciałaby przyjąć zaproszenia na mały podwieczorek?
- Bardzo dziękuję, panie Tumnusie. [...]
- Gdybyś zechciała wziąć mnie pod rękę, Córko Ewy, to parasol osłoni nas oboje. Idziemy w tamtą stronę. A więc - w drogę! 

To właśnie obraz fauna idącego przez zaśnieżony las z parasolem i paczkami stał się inspiracją do napisania opowieści o czwórce dzieci, które przypadkowo, bądź też patrząc na to inaczej - zgodnie ze swoim przeznaczeniem, zostały przeniesione do baśniowej krainy zwanej Narnią. Myślę, że jest to na tyle znany cykl, iż nie ma potrzeby zamieszczania tutaj obszerniejszego opisu fabuły.

Choć bardzo lubię i cenię sobie świat przedstawiony w tej powieści Lewisa, to jednak wydaje mi się, że nie jest to już niestety rodzaj literatury, który byłby w stanie mnie w pełni usatysfakcjonować. Wyraźnie widoczny brak obszernych opisów, które mogłyby być nudne dla młodszego czytelnika, do którego to właśnie skierowana jest ta książka, mnie bardzo przeszkadzał i sprawił, że tak naprawdę nie wciągnęłam się w tą opowieść. Szkoda, bo na pewno byłoby warto. Również infantylne dialogi, jakich mogłam się spodziewać, nie przypadły mi do gustu. Ostatnią wadą, o której wspomnę, są czarno-białe (z wyjątkiem Edmunda) charaktery bohaterów. Mimo to polubiłam ich, ponieważ od postaci dzieci nie wymagam raczej niczego szczególnego.

Jak do tej pory skupiłam się wyłącznie na wymienianiu wad pierwszego tomu narnijskich opowieści (choć nie jestem pewna czy to dobre określenie, gdyż powieść ta nie miała wcale wyglądać inaczej niż to, jak ją opisałam i co uznałam za wady), ale ma ona również całe mnóstwo plusów, dla których warto po tę pozycję sięgnąć. Im wcześniej tym lepiej, ponieważ to klasyk literatury dziecięcej tudzież fantastycznej, a najbarwniejszą wyobraźnię ma się podobno właśnie w tym czasie. Do tych wspomnianych dobrych stron powieści mogę zaliczyć ciekawą, wartko płynącą akcję oraz krótkie rozdziały, dzięki czemu w każdym momencie można przerwać lekturę. Ponadto zauroczył mnie baśniowy klimat i mówiące zwierzęta, a także piękne krajobrazy, które pojawiały się w moim umyśle za sprawą obejrzanej ekranizacji, którą bardzo lubię i czekam z niecierpliwością na kolejne. "Lew, czarownica..." to również opowiastka filozoficzna, w której Lewis zgrabnie umieścił mnóstwo symboli dotyczących Boga i życia.

Zamierzałam przeczytać ponownie cały cykl Opowieści z Narnii, ale po lekturze tomu pierwszego mam wątpliwości, czy powinnam to robić. Byłby to z pewnością całkiem udany powrót do czasów dzieciństwa, ale niewykluczone, że zepsułby także całe moje wyobrażenie o książkowym świecie Narni. Będę musiała jeszcze nad tym pomyśleć.

wtorek, 5 października 2010

„Mumia” Tess Gerritsen

 
Wydawca: Albatros
Seria: Bestsellery literatury sensacyjnej
Liczba stron: 400
Ocena: 6/6


Powieść sensacyjna nigdy nie należała do gatunku literackiego, po który bym z chęcią sięgała. Jednak cała moja opinia diametralnie się zmieniła, gdy w oko wpadła mi Mumia Tess Gerritsen - jednej z najlepiej ocenianych autorek thrillerów medycznych. Zaintrygowana opisem, kilka dni po otrzymaniu przesyłki, zabrałam się za lekturę i ... zostałam oczarowana. Ta książka jest znakomita!

Starożytna egipska mumia odnaleziona w magazynach bostońskiego Muzeum Crispina okazuje się znacznie młodsza, niż sądzono. W jej nodze tkwi jak najbardziej współczesna kula. Sprawę prowadzi detektyw Jane Rizzoli. Gmach muzeum kryje wiele tajemnic, jak spreparowaną na indiańską modę głowę kolejnej ofiary. Zatrudniona w muzeum młoda egiptolożka, doktor Josephine Pulcillo, zaczyna otrzymywać zagadkowe anonimy. W bagażniku jej samochodu zostają odkryte spreparowane zwłoki innej młodej kobiety. Rizzoli zyskuje pewność, iż ma do czynienia z działającym od lat seryjnym mordercą, prawdopodobnie archeologiem. *

Świetna! Wspaniała! Fenomenalna! - po przeczytaniu pierwszych trzech rozdziałów nie byłam w stanie przestać się nią zachwycać. Wciągnęła mnie do granic możliwości i nie pozwalała myśleć o niczym innym. Całe szczęście, że zaczęłam (i skończyłam) czytać ją w weekend, bo inaczej miałabym problemy ze skupieniem się na lekcjach. Zdecydowałam się na jej zakup ze względu na opis, w którym znalazły się takie słowa jak: mumia, egiptologia, wykopaliska itp. Działają one na mnie jak magnes, dlatego bardzo się cieszę, że autorce udało się stworzyć niebanalny thriller, wplatając w niego dodatkowo mnóstwo ciekawostek dotyczących powyższych tematów.

Do niewątpliwych zalet książki mogę również zaliczyć dobrze wykreowanych bohaterów. Każdy ma swoją własną, wyjątkowo realistyczną osobowość. Odniosłam wrażenie, że mogłabym spotkać podobnych ludzi w rzeczywistym świecie. Wydaje mi się także, że właśnie dzięki temu nie miałam żadnych kłopotów z dopasowaniem nazwiska danej osoby z jej postacią, co dość często zdarza mi się, czytając powieści, w których jest ich bardzo wielu. Do stylu Gerritsen też nie mam żadnych zastrzeżeń; jej najnowszą powieść czytało mi się niezwykle lekko i z dużą przyjemnością.

Wybór tej książki na wrzesień okazał się strzałem w dziesiątkę. Choć przez cały tydzień po jej skończeniu nie znalazłam czasu na rozpoczęcie czegoś innego, to ochota na czytanie mi nie minęła. Nie mogę się także doczekać, aż sięgnę po kolejny thriller Tess Gerritsen, ponieważ od tego wprost nie mogłam się oderwać. Gorąco polecam!

sobota, 2 października 2010

książkowe podsumowanie września

 1. Książki przeczytane (4)

- "Zagadki z przeszłości" Agnieszka Herman
- "Lew, czarownica i stara szafa" C. S. Lewis
- "Mumia" Tess Gerritsen
- "Książę Kaspian" C. S. Lewis

Obawiałam się, że w liceum będę miała niewiele czasu wolnego, który mogłabym poświęcić na czytanie, ale okazało się, że jest dużo lepiej niż w gimnazjum ;) Recenzje powyższych książek (z wyjątkiem "Księcia Kaspiana") już wkrótce ukażą się na blogu.

2. Książki zakupione (0)

Paczka w drodze.

niedziela, 26 września 2010

„Zagadki z przeszłości” Agnieszka Herman

 
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Seria: "Na ścieżkach nauki"
Liczba stron: 144
Ocena: 3/6


Naukami ścisłymi interesowałam się od dziecka. Początkowo przeglądałam encyklopedie dla dzieci, a potem czytałam artykuły w internecie. W szkole podstawowej moim ulubionym przedmiotem była przyroda, a w gimnazjum biologia i chemia. W związku z tym byłam niezmiernie szczęśliwa, gdy natrafiłam na serię wydawniczą "Na ścieżkach nauki", która od razu zwróciła moją uwagę. Zaraz po odebraniu przesyłki z dwoma tomami zabrałam się za cieńszą z nich: Zagadki z przeszłości Agnieszki Herman.

Obecnie wyróżnia się całe mnóstwo gatunków i podgatunków kopalnych zwierząt. W przypadku niektórych zn ich nauce dostępne są jedynie fragmentaryczne kości palców lub pojedyncze zęby. Czy rzeczywiście od analizy kilku zębów australopiteka do teorii o jego życiu rodzinnym wiedzie droga wolna od bezpodstawnych wniosków? To trochę jak układanie puzzli, gdy nie ma się bladego pojęcia, co przedstawia obraz, z którego je wycięto. Tysiące kolorowych kawałeczków i żadnej wskazówki. Wyobraźmy sobie, że z wielu tysięcy mamy przed sobą tylko dziesięć losowo wybranych kawałków. Niestety w momencie, kiedy wydaje nam się, że wiemy, co przedstawia obraz, ktoś znajduje pod stołem jedenasty kawałek, który złośliwie zupełnie nie pasuje do naszej koncepcji.

Muszę przyznać, że jeszcze przed rozpoczęciem lektury miałam spore obawy, czy moja stosunkowo niewielka wiedza z racji wieku, okaże się wystarczająca, by przebrnąć przez tą co prawda popularną, ale mimo wszystko naukową publikację. Typowe dla tego gatunku częste używanie fachowej terminologii oraz brak fabuły nie stały się jednak dla mnie przeszkodą nie do pokonania ze względu na zrozumiałe wyjaśnienia. Bardzo rzetelny i nierzadko humorystyczny sposób przedstawienia masy, wydawałoby się suchych faktów, sprawił, że pod względem "wciągnięcia" dorównuje ona dowolnej powieści posiadającej linię fabularną. Wydana na początku ubiegłego roku stanowi zbiór, zebranych z zagranicznych książek naukowych oraz artykułów opublikowanych w prasie specjalistycznej, najnowszych odkryć z dziedziny paleoantropologii wzbogaconych o zabawne anegdoty i tabelki zawierające wszystkie opisywane gatunki ukazane w porządku chronologicznym. Za wady tej książki mogę uznać jedynie jej niewielką objętość, przez co po skończeniu lektury, czułam pewien niedosyt. Szkoda również, że pozycja ta nie została zaopatrzona w ilustracje, które z pewnością urozmaiciłyby jej znakomitą treść.

Nie jestem w stanie dodać już nic więcej na temat Zagadek z przeszłości, ponieważ nie jestem przyzwyczajona do recenzowania książek bez fabuły czy bohaterów. Powiem jeszcze tylko, że cała ta seria zapowiada się na moje czytelnicze odkrycie tego roku i już wkrótce zamierzam sięgnąć po inne tego typu publikacje.

niedziela, 19 września 2010

fotografie [wakacje 2010]


(po kliknięciu na miniaturkę pojawi się większy obraz)


         

sobota, 11 września 2010

„Rozważna i romantyczna” Jane Austen

 
Wydawca: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 312
Ocena: 4/6


Nie przepadam za powieściami obyczajowymi, ale jestem zdania, że od czasu do czasu warto przeczytać coś niemającego nic wspólnego z dotychczasowymi zainteresowaniami. Tym razem zdecydowałam się na Rozważną i romantyczną - pierwszą z książek Jane Austen, która ujrzała światło dzienne i już od samego początku zdobywała bardzo pochlebne recenzje. Spodobała mi się, jednak nie tak bardzo jak przeczytana wcześniej przeze mnie Duma i uprzedzenie.

Południowa Anglia. Przełom XVIII i XIX wieku. Siostry Dashwood - rozsądna i powściągliwa Elinor oraz uczuciowa i impulsywna Marianne po śmierci ojca wraz z matką i młodszą siostrą Margaret zostają zmuszone opuścić rodzinną posiadłość i przenieść się do oddalonego o wiele mil skromnego domku w uroczej dolinie Barton. Smutna konieczność przynosi jednak ze sobą splot wielu zabawnych chwil, miłosnych uniesień i nieprzewidzianych sytuacji.

Już na wstępie powiem, że nie jest to lekka i przyjemna lektura na dwa wieczory. Odrobinę archaiczny język, długie przemowy bohaterów i duszna atmosfera epoki wiktoriańskiej męczyły mnie, przez co nie byłam w stanie przeczytać jednorazowo więcej niż trzydzieści stron. Patrząc jednak na te trzy aspekty z innej strony, mogę zaliczyć je również do atutów tej powieści. W połączeniu z powolną akcją wywołują one bowiem w umyśle czytelnika obraz życia codziennego ludzi w tamtych czasach. Znakomicie przybliżają ich realia: liczne przyjęcia i spotkania, podczas których grano w karty, tańczono i prowadzono rozmowy przy filiżance herbaty. Niezbyt to moim zdaniem interesujące, lecz pozostaje to tak naprawdę bez znaczenia. Liczy się fakt, że Austen udało się stworzyć wierny obraz własnej epoki, który jest nadal chętnie "oglądany" w jej powieściach.

Na uwagę zasługują także świetnie wykreowani bohaterowie, którzy ewidentnie pełnią w powieściach Austen najistotniejszą rolę. Każdy ma swój niepowtarzalny i odrobinę przerysowany charakter. Nie mogą jednak powiedzieć, żeby którakolwiek z tych postaci wzbudziła moją sympatię. Główne bohaterki często irytowały mnie swym zachowaniem: Marianne ignorowaniem ludzi o innych poglądach niż jej własne, natomiast Elinor często zbyt chłodnym podejściem do różnych spraw. Pierwsza z nich była za bardzo uczuciowa, a druga przesadnie rozsądna. Doszłam do wniosku, że przesłaniem tej powieści może być stwierdzenie, iż powinno się zachować równowagę, a wszelkie "przegięcia" w jedną bądź drugą stronę mogą niekorzystnie wpłynąć na nasze życie.

Już po kilkudziesięciu stronach byłam niemal pewna zakończenia, ale w przeciwieństwie do identycznej sytuacji w Dumie i uprzedzeniu okazało się, że byłam w błędzie. Takiego finału z pewnością nikt nie mógł się spodziewać, choć nie oznacza to, że było ono nadzwyczaj oryginalne. Tak więc duży plus za nieprzewidywalność, bo nie ma chyba nic gorszego od świadomości, że nic nas już w danej powieści nie zaskoczy. W wydaniu Prószyńskiego i S-ka nie znalazłam ponadto żadnych literówek ani innych tego typu "kwiatków", które skutecznie potrafią zniechęcić mnie do lektury nawet najlepszej książki.

Trudno jest mi wystawić niniejszej powieści jednoznaczną ocenę. Mimo paru niedociągnięć jest to niewątpliwie pozycja warta uwagi, choć nie wywarła na mnie tak dużego wrażenia, jak bym tego chciała. Może to po prostu wina faktu, że wolę literaturę innego typu. Dla miłośników twórczości Jane Austen pozycja obowiązkowa. Jeśli ktoś lubi epokę wiktoriańską i/lub powieści obyczajowe to także z pewnością się nie rozczaruje. Ja osobiście zamierzam zapoznać się również z innymi książkami tej angielskiej pisarki.

sobota, 4 września 2010

książkowe podsumowanie sierpnia

1. Książki przeczytane (2)

Przeczytałam w sierpniu dwie książki. Aż dwie! Tej myśli zamierzam się trzymać.

Zaczęłam od "Posiadłości Blackwood" Anne Rice, czyli dziewiątego tomu znanych w szerokim gronie "Kronik wampirów". Od premiery ekranizacji "Zmierzchu" Stephenie Meyer powieści z nimi w roli głównej stały wyjątkowo modne. Ja jednak ani trochę tej fascynacji nie rozumiem, bo jak można w ogóle nazywać Edwarda wampirem? Porównywanie go do chociażby Lestata wykreowanego przez Rice, wydaje mi się być kompletnym nieporozumieniem. Meyer zniszczyła wizerunek prawdziwego wampira i sprawiła, że rzadko teraz przyznaję się do mojego zainteresowania tymi stworzeniami. Na szczęście są jeszcze książki na ten temat warte uwagi i zaliczyć do nich mogę właśnie "Kroniki wampirów". Recenzję tomu dziewiątego opublikowałam już na blogu. Mniej więcej w połowie sierpnia rozpoczęłam lekturę "Rozważnej i romantycznej" Jane Austen. Ciekawie przedstawia obraz wiktoriańskiej Anglii, ale nie wywarła na mnie tak dużego wrażenia, jak na to liczyłam. Recenzja wkrótce.

2. Książki zakupione (12)

 

Gdybym tylko mogła co miesiąc kupować tyle książek... Już od dawna chciałam mieć na swojej półce wszystkie tomy "Opowieści z Narnii" C. S. Lewisa i teraz mi się to wreszcie udało. Nie przepadam za thrillerami, ale wydaje mi się, że te typowo medyczne przypadną mi do gustu, dlatego kupiłam "Mumię" Tess Gerritsen. "Zagadki z przeszłości" Agnieszki Herman i "Kanon" Natalie Angier to książki popularnonaukowe z serii "Na ścieżkach nauki" - moje najnowsze czytelnicze odkrycie. Zapowiada się wspaniale! "Miecz dla króla" T. H. White'a - ponowne zainteresowanie legendami arturiańskimi i "Palimpsest" Catherynne M. Valente - najnowsza pozycja z Uczty Wyobraźni, którą staram się kupować na bieżąco.

3. Podsumowanie

W przeciwieństwie do analogicznej sytuacji z lipca, w sierpniu kupiłam ponad pięć razy więcej książek niż przeczytałam i średnio mnie to cieszy. Muszę więcej czytać, bo inaczej już wkrótce będę miała na półce więcej książek nieprzeczytanych, a niezbyt mi się taka wizja podoba.

czwartek, 26 sierpnia 2010

„Posiadłość Blackwood” Anne Rice

 
Wydawca: Rebis
Seria: Kroniki wampirów
Liczba stron: 641
Ocena: 4+/6


Dobrze pamiętam chwilę, gdy po raz pierwszy wzięłam w ręce Wywiad z wampirem. Pomyślałam sobie, że wreszcie będę miała okazję zapoznać się z prawdziwą powieścią o wampirach, bo do tej pory nic naprawdę wartego uwagi nie chciało wpaść mi w ręce. Nie myliłam się, a wspomniana książką stała się jedną z moich ulubionych. Teraz, po prawie dwóch latach sięgnęłam po dziewiąty już tom Kronik wampirów Anne Rice. Nie dorównuje on co prawda części pierwszej, ale i tak jest całkiem przyjemną lekturą na długie, wakacyjne wieczory.

Quinn - główny bohater niniejszej powieści, dziedzic starego, zamożnego rodu żyje w pięknym dworze Blackwood otoczonym przez głębokie, skrywające wiele tajemnic mokradła. Przemieniony pewnej nocy w wampira, uświadamia sobie, że jego dotychczasowy najlepszy przyjaciel stał się niebezpiecznym wrogiem - tak dla niego, jak i innych ludzi. W poszukiwaniu ratunku udaje się do Nowego Orleanu, by poradzić się jednego z najpotężniejszych wampirów - Lestata. Podczas długich nocnych godzin zwierza się z całego swojego śmiertelnego życia i odsłania rodzinne sekrety.

Należę do niekwestionowanych miłośniczek wampirycznej prozy Rice, ale nie byłabym szczera, gdybym nie przyznała, że powieść ta nie jest pozbawiona wad. Zaliczyć mogę do nich odrobinę wydumane i czasem nierealistycznie brzmiące dialogi, przeciąganie aż do granic możliwości niektórych wątków, a także stosunkowo niewielką ilość ciekawych wydarzeń jak na te ponad sześćset stron. Jestem całkowicie świadoma tych niedoskonałości, ale gdy już całkowicie zagłębiłam się w tą wizję, przestały one mieć jakiekolwiek znaczenie. Ta powieść jest po prostu... magiczna. Nie wiem, jak inaczej słowami mogę wyrazić, to co czułam, czytając ją. Oczarowała mnie. Sprawiła, że ciężko było mi się od niej oderwać. Polubiłam jej bohaterów, mimo iż czasami denerwowały mnie ich zachowania, a także wpadłam w zachwyt nad atmosferą dworu Blackwood - oszałamiającego swym pięknem dzięki urządzonym w bogatym stylu wnętrzom i klasycystycznej oprawie z zewnątrz. Bagna otaczające posiadłość nadały jej ponadto nutkę tajemniczości towarzyszącą zwykle starym rezydencjom. Lubię zastanawiać się nad ich przeszłością i wyobrażać sobie mieszkających w nich niegdyś ludzi.

Nigdy nie byłam przeciwniczką toczącej się wolnym, jednostajnym tempem akcji pełnej barwnych opisów i przemyśleń bohaterów, toteż bardzo przypadł mi do gustu klimat Posiadłości Blackwood. Nie jest to niestety mistrzostwo w budowaniu odpowiedniej dla postaci wampira atmosferze, które Rice osiągnęła w pierwszym tomie serii, ale nie znaczy to też, że styl tej amerykańskiej pisarki w recenzowanej powieści budził we mnie jakiekolwiek zastrzeżenia. Nie byłabym w stanie czytać po niemal dwieście stron dziennie, gdyby tak było. Język ma dla zbyt duże znaczenie.

Ilu ludzi, tyle opinii - tak wynika z przeczytanych przeze mnie niezliczonych recenzji i innych wypowiedzi dotyczących pisarstwa Rice. Ja należę do jej fanów i mam nadzieję, że tak wynika z powyższej recenzji. Mam jednak wątpliwości, czy powinnam polecić Wam tą powieść. Moim zdaniem najlepiej jest zacząć od części pierwszej, czyli znakomitego Wywiadu z wampirem.

czwartek, 12 sierpnia 2010

„Rio anaconda" Wojciech Cejrowski

 
Wydawca: Zysk i S-KA
Seria: Biblioteka Poznaj Świat
Liczba stron: 435
Ocena: 6/6


Wszyscy oni - Dzicy z plemienia Carapana - słyszeli już wprawdzie o świecie zewnętrznym, a nawet o białych ludziach, ale tylko najstarsi tych białych widzieli na własne oczy. [...] Większość współcześnie żyjących Dzikich znała już tylko własny, zielony świat Carapana - kilometry dziewiczej puszczy dookoła. A Opowieści o białych traktowała podobnie, jak my traktujemy opowieści o Indianach - ot, fikcja literacka, ciekawa, ale tak samo realna, jak rodzinna wycieczka na Księżyc. Pewnego dnia ta fikcja stała się faktem - w maleńkiej indiańskiej wiosce [...] pojawił się pierwszy biały człowiek. Oczywiście natychmiast wzbudził sensację. I niepokój... *

Uwielbiam podróże, odkrywanie nowych, często fascynujących miejsc. Wspomnienia przywiezione z różnego rodzaju wyjazdów są dla mnie bardzo cenne. Niektórych krajów prawdopodobnie nigdy nie zobaczę, ale jednak dzięki powieściom podróżniczym mogę się w pewnym stopniu poczuć tak, jakby rzeczywiście tam była. Jeśli dodatkowo dowiem się czegoś o innych kulturach, niedotkniętych jeszcze przez cywilizację, będę bardzo zadowolona. Do takich książek niezaprzeczalnie mogę zaliczyć Rio anacondę.

W przeciwieństwie do Gringo wśród dzikich plemion - innej książki polskiego podróżnika, którą przeczytałam ponad rok temu, "Rio anaconda" stanowi zapis z jednej, konkretnej wyprawy wgłąb tropikalnej puszczy w poszukiwaniu ostatnich dzikich ziem. Owszem, zawiera także opis sposobu, w jaki autor się tam dostał, ale najważniejsza i zarówno najciekawsza część to opowieść o ostatnim szamanie plemienia Carapana. Nazywany Czarownikiem, jest najinteligentniejszym i jednocześnie najbardziej samotnym członkiem swojego ludu. Cejrowski przedstawił jego zwyczaje, przeprowadzane rytuały i sposób patrzenia na otaczający go świat. Bardzo zaskoczył mnie fakt, iż człowiek bez choćby podstawowego wykształcenia doszedł samodzielnie do różnego rodzaju praw fizyki, medycyny (oczywiście w prosty sposób, nie używał skomplikowanego słownictwa), a jego Bóg - Pachamama nie różnił się wiele od naszego. Rio anaconda to także wiele opisów codziennego życia Indian, zapoznanie czytelnika z typowym jedzeniem, spojrzeniem na śmierć jak na najnormalniejszą rzecz pod słońcem (nikt wtedy nie rozpacza, tylko pozwala swoim bliskim spokojnie odejść na tamten świat).

Muszę przyznać, że Cejrowski ma niezwykły talent do snucia opowieści. Na uwagę zasługuje jego barwny i potrafiący zaciekawić język. Wiele historii było przedstawionych do tego stopnia humorystycznie, że wybuchałam śmiechem. Jeśli dodać do tego jeszcze piękne wydanie - egzotyczne fotografie, dobry papier i często nietypowy układ graficzny tekstu, okazuje się, że otrzymaliśmy świetną i niedającą o sobie zapomnieć powieść podróżniczą. Jeśli ktoś tego właśnie oczekuje od książki, to Rio anaconda będzie idealnym wyborem. Polecam! 

* fragment książki

środa, 4 sierpnia 2010

książkowe podsumowanie lipca

1. Książki przeczytane (3)

Czytam tak mało, że to się w moim odczuciu powoli staje zabawne. Nie pytajcie, dlaczego tak uważam. Na wrzesień zaplanowałam kilka cieńszych książek, to może wtedy będzie lepiej.

Lipiec zaczęłam od lektury znakomitej "Tigany" Guya Gavriela Kaya, która trafiła na listę moich ulubionych książek. Oczarowała mnie niezwykle wciągającą fabułą i fascynującymi, wyrazistymi bohaterami. Szczegóły w opublikowanej już jakiś czas temu recenzji. Potem wyjechałam nad morze i zabrałam ze sobą "Opowieści sieroty. W miastach monet i korzeni" Catherynne M. Valente, która niestety spodobała mi się znacznie mniej niż część pierwsza. Przedstawionym w niej historiom brakowało tej baśniowości, która urzekła mnie w poprzednim tomie. Momentami czułam się trochę tak, jakbym ponownie odwiedziła piekło z "Listów z Hadesu" i nawet styl Valente przestał sprawiać wrażenie tak bogatego, wyszukanego. Może się do niego przyzwyczaiłam i dlatego przestałam zauważać, ale to mało prawdopodobne. Wyjaśnienie prawdziwej tożsamości dziewczynki również tak średnio mi się spodobało. Recenzji nie będzie. Następnie zabrałam się za "Rio anacondę" Wojciecha Cejrowskiego. Niesamowity talent autora do snucia opowieści i masa egzotycznych zdjęć sprawiły, że jest to najlepsza powieść podróżnicza, jaką kiedykolwiek przeczytałam. Recenzja pojawi się jak tylko wrócę z kolejnego wyjazdu, tym razem w góry.

2. Książki zakupione (0)

Nie mam w tym punkcie nic do powiedzenia/napisania.

3. Podsumowanie

Pierwszy raz od od prawie dwóch lat przeczytałam więcej niż kupiłam. Jestem z siebie dumna! Chociaż trochę żałuję, że nic nowego nie trafiło na moją półkę. W sierpniu zamierzam sięgnąć po "Posiadłość Blackwood" Anne Rice, "Po słowiczej podłodze" L. Hearna i co mi tam jeszcze wpadnie w ręce.

sobota, 31 lipca 2010

książkowy łańcuszek

Nie przepadam za łańcuszkami, ponieważ z powodu bloga, do którego prowadzenia w czasach podstawówki się tutaj nawet nie przyznam, źle mi się kojarzą. Ten jest jednak zupełnie inny - dotyczy książek i wakacji, czyli dwóch rzeczy, które uwielbiam, dlatego z przyjemnością odpowiem na poniższe pytania.

1. Do jakiego kraju, miasta chciałabyś pojechać zainspirowana lekturą?

Pierwsze pytanie, a ja już nie wiem jak na nie odpowiedzieć. Rzadko czytam książki, których akcja toczy się w rzeczywistych miejscach, dlatego choć wiele krajów bądź miast chcę odwiedzić, to nie są one zainspirowane konkretną książką. Po zastanowieniu mogę tutaj wpisać: ponowny wyjazd do Anglii ("Wieki światła" Ian R. MacLeod) i zwiedzenie czegoś poza Londynem; Barcelonę ("Miasto poza Czasem" Enrique Moriel). Akcja powyższych powieści nie toczy się we współczesności, dlatego tak naprawdę chęć zobaczenia tych krajów/miast ma z nimi niewiele wspólnego.

Jeśli chodzi o kraje, a w tym wypadku światy, na których zobaczenie mam największą ochotę, to będzie to oczywiście Śródziemie, Narnia, Hogwart, a także Księgogród z "Miasta śniących książek" Waltera Moersa. Wiem, że moje marzenie wydaje się być niemożliwe do spełnienia, ale trzymam się stwierdzenia, że nadzieję zawsze warto mieć.

2. Jakie jest Twoje ulubione miejsce do czytania na wakacje?

Moim ulubionym miejscem do czytania we wakacje jest zdecydowanie huśtawka na tarasie, gdy jest już prawie całkiem cicho, czyli późnym wieczorem. W praktyce jest to trudne do wykonania ze względu na oświetlenie i zbyt niską temperaturę powietrza, dlatego rzadko zdarza mi się czytać w takich warunkach. W słoneczne dni staram się spędzać czas z książką na fotelu pod drzewem, z którego jednak zawsze może mi coś spaść na głowę. Jestem szczególnie przewrażliwiona na tym punkcie, dlatego najczęściej czytam we własnym pokoju na kanapie.

3. Poleć mi jedną książkę do przeczytania na wakacje.

W moim przypadku wakacje nie mają nic wspólnego z wybieranymi przeze mnie książkami z jednym wyjątkiem, a mianowicie prawie już tradycją czytania chociaż jednej powieści podróżniczej w tym czasie. Rok temu był to "Gringo wśród dzikich plemion" W. Cejrowskiego, a w tym obecnie czytana inna powieść tego autora, "Rio Anaconda". Polecam obie te książki. Obie bardzo mi się podobają i nie mogę się zdecydować na jedną.

4. Jaka jest Twoja najnowsza lektura? Co zaczęłaś czytać?

Jak już wspomniałam powyżej, jestem w trakcie czytania powieści podróżniczej "Rio Anaconda" W. Cejrowskiego.

Dziękuję Ultramarynie za zaproszenie mnie do tego łańcuszka. Ja postanowiłam wytypować Anię, Sarę i Ondine. Wydaję mi się, że one jeszcze nie odpowiadały, choć mogę się mylić.

piątek, 16 lipca 2010

„Tigana” Guy Gavriel Kay

 
Wydawca: Mag
Język oryginału: angielski
Liczba stron: 625
Ocena: 6/6


Tigana to piękna, fascynująca opowieść kanadyjskiego autora fantasy, którego książki przetłumaczono na dwadzieścia jeden języków. Kay, zanim zaczął pisać własne powieści, pomagał Christopherowi Tolkienowi przygotować do druku Silmarillion J. R. R. Tolkiena. Gdybym nie znała jego innej książki pt. Lwy Al-Rassanu to prawdopodobnie przypuszczałabym, iż autor czerpie pomysły z utworów Tolkiena. To jednak nieprawda, gdyż udało mu się znaleźć własny styl i tematykę, która najbardziej mu odpowiada - powieść parahistoryczną.

Istnieje także dobrze znana prawda dotycząca ludzi i bogów (...). Jest to prosta prawda, że śmiertelnik nie może zrozumieć, dlaczego bogowie kształtują wydarzenia tak, a nie inaczej. Dlaczego niektórzy giną w kwiecie wieku, a inni pod koniec życia zamieniają się w cienie samych siebie. Dlaczego cnota musi czasem zostać zdeptana, a w pięknym, wiejskim ogrodzie kwitnie zło. Dlaczego w przebiegu linii ludzkiego życia i losu tak wszechpotężną rolę gra przypadek, czysty przypadek.

Akcja powieści rozgrywa się na Półwyspie Dłoni, w realiach renesansowych Włoch. Kraina ta podzielona jest na dziewięć prowincji, które z wyjątkiem jednej zostały podbite przez dwóch rywalizujących ze sobą magów - Alberica z Barbadioru i Brandina z Ygrathu. Najzacieklejszy opór stawiała Tigana, której podczas pierwszej bitwy udało się zabić syna jednego z tyranów. Została za to skazana na niemalże całkowite zrównanie z ziemią i wymazanie jej nazwy z pamięci wszystkich, którzy się w niej nie urodzili. Garstka kobiet i mężczyzn niemogących się z tym pogodzić postanawia przywrócić pamięć swojej ojczyźnie; początkowo snując przeróżne intrygi i szukając ludzi gotowych im pomóc, a zakończywszy na otwartej walce na polu jedynej niezdobytej prowincji.

Największe wrażenie zrobili na mnie niezwykle wyraziści bohaterowie powieści Kaya. Każda ma interesującą przeszłość i cel, do którego dąży. O żadnej nie mogę powiedzieć, że jest do końca zła lub dobra. Przykładem może być Brandin - okrutny tyran, ale i rozpaczający po śmierci syna władca zakochany w jednej z kobiet ze swojego haremu, a także Alessan - następca tronu Tigany pragnący wolności dla swojej ojczyzny, zdolny zabijać, by ten cel osiągnąć. W konsekwencji sympatia czytelników nie zatrzymuje się na jednej konkretnej postaci, ale swobodnie wędruje pomiędzy wszystkimi (w moim przypadku z wyjątkiem Alberica z Barbadioru, kierującego się jedynie ambicjami zdobycia imperatorskiej władzy we własnym kraju). Do ciekawszych należy także Dianora, która poświęciła niemal całe życie na wkupienie się w łaski Brandina z Ygrathu, by pomścić ojczyznę, co z nieprzewidzianego powodu jej się nie udało oraz Dewin - wędrowny śpiewak, który odkrywa swoje tigańskie pochodzenie i zostaje wplątany w serię wydarzeń mających przywrócić pamięć o Tiganie. Kay to mistrz grania czytelnikom na emocjach. Udowodnił to w Lwach Al-Rassanu i podobnie jest tutaj. Bohaterowie wywoływali we mnie przeróżne uczucia i naprawdę czułam się z nimi w jakiś sposób związana. Pogłębiła to jeszcze narracja prowadzona z różnych punktów widzenia.

Jak na prawdziwą fantastykę przystało, magia stanowi główną oś tej powieści. Bohaterowie jednak równie często posługiwali się bardziej tradycyjnymi metodami. Początkowo nazbyt skomplikowana fabuła sprawiła, że nie byłam pewna, czy bez problemów dotrwam do zakończenia. Na szczęście w pewnym momencie wyjaśniły się kluczowe sprawy i ani się nie obejrzałam, aż trafiłam na ostatnią stronę powieści. Moim zdaniem, zdecydowanie za szybko. Ucieszyłabym się, gdyby niektóre wątki zostały bardziej rozbudowane, ale nie powinnam narzekać, bo Tigana to dzieło znakomite, do którego pewnie jeszcze nie raz wrócę. Porusza ważne kwestie, ale w całkowicie przystępny sposób.

To już druga tak dobra przeczytana przeze mnie książka tego niezwykle utalentowanego pisarza i z pewnością nie ostatnia. Na półce czekają już kolejne pozycje. Tiganę polecam miłośnikom fantastyki i historii, ale nie tylko, bo to niezwykle mądra, ciekawa i momentami wzruszająca opowieść, która powinna zainteresować wszystkich.

poniedziałek, 5 lipca 2010

„Silmarillion” J. R. R. Tolkien

 
Wydawca: Amber
Seria: Dzieła Tolkienowskie
Liczba stron: 407
Rodzaj: Fantasy
Ocena: 3+/6

Postanowiłam wrócić do mojego planu sprzed roku dotyczącego zapoznania się ze wszystkimi dziełami Tolkiena i dlatego jakiś czas temu sięgnęłam po Silmarillion - dla fanów Śródziemia pozycja obowiązkowa.

Silmarillion to zbiór opowieści, które stanowią niepowtarzalny obraz dziejów krainy wymyślonej przez angielskiego mistrza fantasy - Johna Ronalda Reuela Tolkiena - od Muzyki Ainurów, z której powstał świat, aż do końca Trzeciej Ery, momentu gdy powiernicy Pierścienia odpłynęli z Szarej Przystani. Książka ta przedstawia historię Silmarilów, świetlistych klejnotów, w których przetrwało światło Dwóch Drzew Valinoru, w tym walkę z pierwszym Władcą Ciemności, Morgothem w celu ich odzyskania. Ponadto czytelnik ma okazję zapoznać się z wieloma innymi legendami, m. in. o Ainurach, Turinie Turambarze, Berenie i Luthien.

Całość jest podzielona na pięć części, a także zawiera przedmowę oraz wstęp z listem napisanym przez Tolkiena do redaktora w wydawnictwie Collins. Sam autor zmarł kilka lat przed pierwszym wydaniem Silmarillion, dlatego opracowanie "mitologii Śródziemia" jest dziełem jego syna - Christophera Tolkiena. Z przykrością muszę przyznać, że ten fakt był w wielu momentach bardzo widoczny; brakowało mi tej niesamowitej magii Władcy Pierścieni czy Hobbita. Przyczyną tego jest też zapewne forma - legendy z niewielką ilością dialogów, jak i dość oszczędny styl typowy dla streszczeń. Nie ma to jak powieść ze szczegółowo opisanymi (pięknym językiem) wydarzeniami.

Skupiłam się na wadach książki, ale jest też oczywiście całe mnóstwo pozytywnych aspektów. Należy do nich przede wszystkim bardzo ciekawie i drobiazgowo wykreowany świat oraz jego dzieje. Śródziemiem zachwycam się odkąd je poznałam, a teraz miałam niepowtarzalną okazję dokładniej zapoznać się z jego historią, a także dowiedzieć się czegoś o krainie, do której pod koniec Trzeciej Ery odpłynęli wszyscy elfowie - Valinorze. Do najciekawszych rozdziałów mogę zaliczyć ten opowiadający o miłości Berena i Luthien a także przedstawiający losy Turina Turambara. Za najmniej interesujący uważam "Beleriand i jego królestwa" ze względu na ogromną ilość nazw geograficznych, które nic mi podczas lektury nie mówiły.

Warto także zwrócić uwagę na ponad czterdzieści pięknych ilustracji autorstwa Teda Nasmitha. Moim zdaniem są one o wiele lepsze niż te zamieszczone we Władcy Pierścieni.

Początkowo trudno mi było się odnaleźć wśród tak niezliczonej ilości faktów, z których chociaż część wypadałoby zapamiętać. Potem już jednak lektura Silmarilionu sprawiała mi tylko czystą przyjemność płynącą z możliwości głębszego poznawania mojego ulubionego świata fantasy. Polecam wszystkim fanom twórczości Tolkiena, reszta niech najpierw sięgnie po lżejszy utwór absolutnego mistrza w swojej dziedzinie.

piątek, 2 lipca 2010

książkowe podsumowanie czerwca

1. Książki przeczytane (4)

Jest kiepsko, ale biorąc pod uwagę fakt, że przez ostatnie pół roku czytałam hurtowo sagę, lektury bądź nic, to i tak nie jest źle. Zaczęły się wakacje, więc może być już tylko lepiej.

Czerwiec chciałam zacząć od lektury czegoś lekkiego, ale jednocześnie adekwatnego do moich zainteresowań. Wybór padł na "Wilkołaka" Jonathana Maberry'ego. Spodobał mi się, ale nie umiem konkretnie powiedzieć dlaczego. Prawdopodobnie w tamtym czasie byłabym wdzięczna za możliwość przeczytania czegokolwiek niebędącego sagą, a może była to zasługa wciągającej fabuły oraz interesującego opisu wilkołaka. W następnej kolejności sięgnęłam ponownie po "Opowieści sieroty: W ogrodzie nocy" Catherynne M. Valente, ponieważ miałam wielką ochotę na tom drugi, a pierwszy przeczytałam prawie rok temu. Jest recenzja, więc nie ma sensu nic tu dodawać. Zaciekawiona innymi pozycjami z Uczty Wyobraźni, postanowiłam sięgnąć po "Listy z Hadesu. Punktown" Jeffrey'a Thomasa, które już od dłuższego czasu czekały na mojej półce na przeczytanie. I w tym przypadku się nie zawiodłam, a nawet doszłam do wniosku, że pozycje z tej serii wydawniczej mogę kupować w ciemno. Ostatnią książką przeczytaną w tym miesiącu był "Silmarillion" Tolkiena, czyli powrót do mojego planu dotyczącego zapoznania się ze wszystkimi dziełami tego angielskiego mistrza fantasy. Choć zdarzyło się kilka nudniejszych fragmentów, to całość odbieram bardzo pozytywnie. Recenzja w przygotowaniu. 

2. Książki zakupione (7)
  

Pod względem książkowych zakupów był to miesiąc bardzo udany. Udało mi się znaleźć odpowiednie wydanie "Hobbita" Tolkiena, a także kupić w promocyjnej cenie "Kronikę ptaka nakręcacza" Haruki Murakamiego - pisarza, którego utwory są pozytywnie oceniane na niemal wszystkim książkowych blogach. Aby zbliżyć się do dokończenia sagi o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego nabyłam tom czwarty: "Czas pogardy". A ponadto: "Rio Anaconda" Wojciecha Cejrowskiego - pozycja idealna na wakacje, "Pachnidło" Patricka Suskinda - zachęciły mnie recenzje (kiedyś muszę też obejrzeć ekranizację), "Dopóki mamy twarze" Lewisa - chęć zapoznania się z innymi dziełami twórcy Narnii oraz "Tern" Nika Pierumowa - wiem, że nie powinno się oceniać książek po okładce, ale ta mnie wyjątkowo zachwyciła, a opis też był całkiem interesujący, więc czemu nie.

3. Podsumowanie

Tradycyjnie kupiłam więcej książek niż przeczytałam, ale były to powieści naprawdę warte uwagi, więc nie ma co narzekać. W lipcu zamierzam sięgnąć po utwory bardziej egzotyczne: m.in. "Rio Anacondę" W. Cejrowskiego, "Tiganę" K. G. Kaya i "Po słowiczej podłodze" L. Hearna.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

„Listy z Hadesu. Punktown” Jeffrey Thomas

Wydawca: Mag; 2009
Seria: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 400
Ocena: 4+/6


Zastanawialiście się kiedyś, co czeka was po śmierci? Jak będziecie się czuć, jeśli traficie do piekła, z którego nie ma żadnej drogi ucieczki? Przed taką problematyką został postawiony główny bohater krótkiej powieści Jeffreya Thomasa pt. Listy z Hadesu. Decydując się na popełnienie samobójstwa, Dan Alighieri miał nadzieję, że wraz z odejściem ze świata żywych, zakończą się jego cierpienia. Nie zdawał sobie jednak sprawy, w jak wielkim był błędzie. Został bowiem zesłany do krainy potępionych, podobnie jak mordercy, złodzieje itp. a także wszyscy ludzie niewierzący w życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa (nawet ci, którzy nie mieli innego wyboru, ponieważ żyli jeszcze przed Jego narodzeniem).

Pierwsza część książki tego amerykańskiego pisarza to prawie dwustu stronicowa powieść, której największym atutem jest przedstawienie wizji piekła - przerażającego, odzwierciedlającego ludzkie koszmary, ale jednocześnie bardzo ludzkiego. Pozycje wydawane w Uczcie Wyobraźni przyzwyczaiły mnie do bardzo wysokiego poziomu języka, jakim posługują się autorzy. Tak jest i tutaj. Styl pisania Thomasa urzeka swoją pozorną prostotą i niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale mimo to przepaść, jaka dzieli go od stylu powieści młodzieżowych, jest ogromna. Warto także wspomnieć o oryginalnych pomysłach na rzeczywistość w piekle i plastyczne opisy, bez których nie działałyby one w tak dużym stopniu na wyobraźnię czytelnika. Dobrym przykładem jest np. pole zastygłej lawy a w niej zatopieni po samą szyję potępieni, których głowy są regularnie ścinane przez żniwiarkę (po jakimś czasie odrastają, ponownie są oddzielane od reszty ciała i tak koło się zamyka).

Powieść Thomasa została napisana w formie dziennika, dlatego występuje w niej narracja pierwszoosobowa. Na ogół bywa to irytujące, ale na szczęście nie w tym przypadku. Do momentu, gdy autor skupiał się na opisach i budowaniu odpowiedniej atmosfery, byłam oczarowana (oryginalnością i językiem, bo samo piekło mnie nieco przerażało i za nic w świecie nie chciałabym tam trafić; chyba że jako obserwator, by potem mieć z tego materiał na książkę), ale długo za połową powieści, gdy akcja nabrała tempa, czar prysł. Fabuła zaczęła sprawiać wrażenie banalnej, dobrej jedynie dla fantasy z niskiej półki. Doszłam wtedy do wniosku, że jak na Ucztę Wyobraźni, to Thomas zaoferował swoim czytelnikom zbyt mało.

Druga część książki Jeffreya Thomasa to zbiór osiemnastu opowiadań niepowiązanych ze sobą fabularnie, których akcja toczy się w mieście na planecie Oaza - Paxton, przez mieszkańców nazywane tytułowym Punktown. Zamieszkują go ludzie, przedstawiciele obcych cywilizacji, klony, roboty i mutanty. Dzięki takiemu zestawieniu teksty Thomasa zadziwiają swoją oryginalnością. Tematem rozważań są wewnętrzne przeżycia bohaterów, analiza przyczyn przeróżnych ludzkich zachowań, dlatego miłośnicy szybkiej akcji mogą czuć się zawiedzeni. Trudno mi wybrać najlepszy utwór, ponieważ niemal każdy mnie czymś zaintrygował i zmusił do myślenia. Największe wrażenie zrobiły jednak na mnie te, które ukazywały różnice kulturowe oraz zachowania ludzi prowadzącego do tragicznego finału.

To było już moje piąte spotkanie z twórczością pisarzy publikowanych w Uczcie Wyobraźni i na tym tle teksty Thomasa wypadają odrobinę blado. Nie porównując jednak do innych utworów serii, jest to naprawdę dobra, interesująca książka, która może usatysfakcjonować dużą grupę czytelników. Polecam!

czwartek, 24 czerwca 2010

fotografie [Rumunia 2010]

Co? Wyjazd do Rumunii w ramach programu Comenius
Kiedy? W dniach 2-10 maja 2010 roku

Wyjazd ten, zupełnie przeze mnie niespodziewany, to jeden z powodów, dla których tak bardzo opóźnił się mój powrót na bloga (inne na pewno znacie: poprawianie ocen, nauka do testu trzecioklasistów i zwyczajne lenistwo). Czas, który tam spędziłam, zapamiętam na zawsze. Było to zupełnie nowe, interesujące doświadczenie. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, z którymi nadal staram się utrzymywać kontakt. Ponadto miałam wyjątkową okazję sprawdzić swój angielski w praktyce (nie było innej możliwości, żeby porozumieć się z rodziną rumuńską, u której mieszkałam). Choć Rumunia kojarzy mi się przede wszystkim z Draculą, to nic w programie na ten temat nie było. Trochę szkoda. Zwiedziłam jednak miejsca, o których nie miałam wcześniej pojęcia. Było warto! Teraz ciekawsza część notki, czyli zdjęcia:

Góry Apuseni
  
"Epoka lodowcowa", czyli jaskinia Scarisoary
  
Strumyczek ;)
  
"Dziura w ziemi", czyli ang. Ruginoasa's Hole
  
Dworzec kolejowy w Aradzie
  
Jaskinia Niedźwiedzia (1)
  
Jaskinia Niedźwiedzia (2)
  
Widok z samolotu
 

środa, 23 czerwca 2010

„Opowieści sieroty” Catherynne M. Valente

 
Wydawca: Mag; 2009
Seria: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 475
Ocena: 6/6


Przed sięgnięciem po drugi tom niezwykłych opowieści amerykańskiej pisarki - Catherynne M. Valente, postanowiłam przypomnieć sobie, co znajdowało się w części pierwszej. Jej akcja ma miejsce w egzotycznych, baśniowych krainach zamieszkanych przez dziwne i rzadko spotykane w innych książkowych światach, istoty. Wszystko rozpoczyna się jednak w momencie, gdy do ukrywającej się w wielkim, pałacowym ogrodzie dziewczynki przychodzi młody książę. By uszczęśliwić chłopca, nieakceptowana z powodu tajemniczego znamienia na powiekach i wokół oczu sierota, snuje niesamowite opowieści, które stanowią element jednej, wielkiej układanki.

Już od pierwszych linijek w oczy rzuca się piękny, bardzo kwiecisty styl pisania Valente. W żadnej innej książce nie spotkałam się z tak wymyślnymi epitetami a także wspaniałymi i rozbudowanymi metaforami. Autorka „Opowieści sieroty” balansuje po cienkiej granicy między prawdziwą sztuką a kiczem, ale nigdy jej nie przekracza. Zdumiewa mnie przede wszystkim ogrom pracy, jaki trzeba włożyć w umiejętne dopasowanie stylu środków stylistycznych do ducha orientu jaki unosi się nad fabułą powieści. Podziwiam także Marię Gębicką-Frąc za bardzo dobre tłumaczenie. Powieść Valente to wspaniałe dzieło pełne wyobraźni.

Utwór ten pod wieloma względami przypomina mi Baśnie tysiąca i jednej nocy”. Skojarzenie to budzi forma powieści: każda opowieść jest końcem jednej i początkiem drugiej; początkowo nie powiązane historie, z czasem zaczynają tworzyć spójną całość, momentami na tyle zaskakującą, że nikt by je o to nie podejrzewał. Konstrukcja ta sprawiła, że nie mogłam oderwać się od lektury i niczym młody książę chciałam poznawać coraz więcej i więcej baśniowych opowieści. Także orientalna sceneria przywodzi na myśl historie opowiadane przez Szecherezadę. Tworząc swoje miasta, Valente w dużej mierze wzorowała się na kulturze wschodniej, ale wiele ich elementów jest całkowicie oryginalnych.

Wraz z ostatnimi stronami dwie historie połączone ze sobą pobocznymi wątkami zostały zakończone, ale by poznać całą mozaikową opowieść będę musiała sięgnąć po tom drugi, co też w krótkim czasie zamierzam zrobić. Jako powieść wydana w Uczcie Wyobraźni wypadła bardzo dobrze i ze względu na dużą przystępność (wystarczy odrobina wyobraźni), jest dobrym wyborem na początek zapoznawania się z tą serią wydawniczą. Polecam!

wtorek, 22 czerwca 2010

początek po raz drugi

Z kilku powodów, których nie ma sensu tu podawać, postanowiłam przenieść się z blog.onet.pl na blogspot.com Na blogu zamierzam zamieszczać:
- recenzje książek i filmów
- podsumowania książkowe
- różnego rodzaju fotografie
- refleksje i/lub notki pamiętnikowe,
a także inne notki pojawiające się regularnie, o ile wymyśle coś interesującego.
To mój pierwszy blog na blogspot.com i dlatego wielu rzeczy muszę się jeszcze nauczyć. Mam jednak nadzieję, że w ciągu najbliższych kilku dni uda mi się doprowadzić tego bloga do porządku :)
Jutro i pojutrze przeniosę tutaj notki z melodia-nocy.blog.onet.pl