piątek, 29 kwietnia 2011

Stosik 2/2011

Od tak dawna nie kupowałam książek, że już prawie zapomniałam, jakie to wspaniałe uczucie dołączyć do swojej biblioteczki nowe nabytki. :) 


Od góry: 
1. Opowieści o makabrze i koszmarze H. P. Lovecraft
2. Pokochała Toma Gordona Stephen King
3. Łowca snów Stephen King
4. Finch Jeff VanderMeer
5. Dracula Bram Stoker


Od góry: 
1. Droga Cormac McCarthy
2. Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód-Zachód Robert M. Wegner
3. Pani Jeziora Andrzej Sapkowski
4. Aliedora Nik Pierumow
5. Rozplatanie tęczy Richard Dawkins

Wszystkie książki kupiłam w 30% promocji na empik.com

czwartek, 21 kwietnia 2011

„Zielona mila” Stephen King

Wydawca: Albatros
Liczba stron: 416
Ocena: 6/6

Stephen King jest niewątpliwie mistrzem horroru, ale nie jest to jedyny gatunek, w jakim tworzy. Pisarz ma także na koncie powieści obyczajowe, psychologiczne, sensacyjne i fantasy. „Zielona mila” łączy elementy każdej z nich. To wspaniała książka, której po prostu nie wypada nie znać.

Lata trzydzieste XX wieku. Do więzienia stanowego w Cold Mountain przybywa, na blok przeznaczony dla więźniów oczekujących na wykonanie kary śmierci, czarnoskóry olbrzym o wiecznie załzawionych oczach, John Coffey. Wkrótce ma trafić na krzesło elektryczne nazywane dla żartów Starą Iskrówą, choć jeden ze strażników więzienia, Paul Edgecombe wierzy w jego niewinność. To właśnie on, sześćdziesiąt cztery lata później pisze pamiętnik, dzięki któremu możemy poznać tą niesamowicie poruszającą historię.

„Zielona mila” rozpoczyna się w sposób charakterystyczny dla twórczości Stephena Kinga. Pierwsze kilkadziesiąt stron wymaga odrobiny skupienia, ponieważ nie dzieje się w zasadzie nic porywającego. Pisarz wykorzystuje ten czas na dogłębne zapoznanie czytelnika z psychiką bohaterów, co bardzo pomaga zrozumieć ich późniejsze zachowanie. Opisy codziennych, trywialnych sytuacji sprawiają wrażenie  niesamowicie rzeczywistych, jakby były swego rodzaju pamiętnikiem. O tyle atrakcyjnym, że prezentują życie strażnika więziennego pracującego na bloku dla oczekujących na wykonanie kary śmierci. Mamy dzięki temu okazję być świadkami egzekucji; na ogół przebiegających zgodnie z planem, ale też niekiedy znacznie bardziej widowiskowych. Stephen King stworzył w „Zielonej mili” galerię niezapomnianych postaci skazańców: niepozornego  Francuza z Luizjany, Eduarda Delacroix, którego towarzyszką w celi była ponadprzeciętnie inteligentna mysz; Williama Whartona - nieobliczalnego młodocianego zabójcę i obdarzonego niezwykłą mocą Johna Coffeya. Nie sądziłam, że można tak bardzo przywiązać się do papierowych bohaterów.

Stale nie mogę wyjść z podziwu nad talentem literackim tego amerykańskiego pisarza. Gdy akcja się rozkręca, napięcie jest na tyle umiejętnie budowane, że naprawdę trudno oderwać się od lektury. Przerywanie właściwej opowieści w najciekawszych momentach i powrót do teraźniejszości początkowo mnie denerwował, ale z czasem to doceniłam, gdyż elementy z przeszłości znalazły swoje odbicie w czasie obecnym lub też się z nimi połączyły, sprawiając wrażenie spójności i uporządkowania.

Dzięki „Zielonej mili” przez kilka dni dosłownie żyłam w innym świecie. Nie raz wzruszyłam się przy niej do łez i jeszcze długo po przeczytaniu chciałam zacząć od nowa. Kiedyś na pewno to zrobię. Po zastanowieniu, mogę stwierdzić, że to najlepsza książka Kinga i jedna z lepszych, jakie kiedykolwiek przeczytałam.

Gorąco polecam!

piątek, 8 kwietnia 2011

„Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe” Robert M. Wegner

Wydawnictwo: Powergraph
Liczba stron: 576
Ocena: 5/6


Przez długi czas byłam bardzo uprzedzona do książek polskich pisarzy. Do tego stopnia, że nie zawracałam sobie głowy chociażby przeczytaniem opisu z tylnej okładki. Kilka naprawdę dobrych powieści diametralnie to jednak zmieniło. „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” to właśnie jedna z nich.

Książka została podzielona na dwie części: tytułową Północ i Południe. Pierwsza z nich przedstawia losy porucznika Kennetha-lyw-Darawyta oraz jego żołnierzy z Szóstej Kompanii Górskiej Straży. Główną rolę odgrywają tutaj opisy bitew, zasadzki i polityczne intrygi. Jak na ironię, opowiadanie, po którym z racji zdobycia nagrody Zajdla oczekiwałam najwięcej, okazało się w otoczeniu innych tylko dobre. Druga część,  która nawiasem mówiąc bardziej trafiła w mój gust, to historia młodego wojownika o imieniu Yatech, należącego do plemienia Issaram, którego najważniejszym zwyczajem jest  całkowite zakrywanie twarzy przed wszystkimi obcymi. Jeśli ktoś mimo to ją zobaczy, do świtu musi zginąć. 

Wegnerowi tak niesamowicie wychodzi pisanie, że nie sposób oderwać się od lektury. Choć opisy miejsc są dość oszczędne, a natłok nazw własnych ogromny, to wszystkie zdarzenia odbijały się w mojej wyobraźni barwnymi obrazami. I to tak, że nadal doskonale je pamiętam. W pierwszej części akcja nie zwalnia ani na chwilę. Bitwy z udziałem tysięcy żołnierzy na ogół mnie nudzą, ale w tym przypadku dałam się porwać i sama nie wiem kiedy, znalazłam się na ostatniej stronie opowiadania. Druga część jest już tym, co najbardziej w fantasy lubię. Mamy tu nietuzinkowego bohatera pochodzącego z wymyślonej przez autora, niezwykle intrygującej kultury. Magia, wierzenia ludów są istotną częścią tego świata, ale nie odkrywają przed czytelnikiem wszystkich swoich tajemnic. Fabuła natomiast w momentach spokojnych jest równie pasjonująca, co w szybkich dzięki zastosowanym przez Wegnera efektownym eksperymentom z narracją. Nie brakuje także prawdziwych, głębokich emocji towarzyszącym lekturze tej zadziwiająco dobrej książki.

Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że jeśli kolejne powieści Wegnera utrzymają poziom „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” to będą śmiało mogły konkurować z najlepszą chyba polską sagą fantasy, „Wiedźminem” Andrzeja Sapkowskiego. Ja tymczasem zastanawiam się nad zakupem drugiej części: „Wschód-Zachód”.

Gorąco polecam!

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

„Legenda o Sigurdzie i Gudrun” J. R. R. Tolkien

Wydawca: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 560
Ocena: 3+/6


„Władca Pierścieni” jest najbardziej znanym dziełem Tolkiena i jednocześnie jedną z moich ulubionych trylogii, dlatego też konsekwentnie kupuję i czytam inne książki tego wybitnego, angielskiego pisarza. Tym razem wybór padł na niepublikowaną dotąd wersję legendy z mitologii ludów skandynawskich. Choć tytuł wyraźnie mówi o jednej, to znaleźć możemy tu dwie, powiązane ze sobą pieśni.

„Pieśń o Völsungach” to rodowód wielkiego bohatera Sigurda, który zabił smoka Fafnira i przywłaszczył sobie jego skarb, obudził walkirię Brynhildę oraz zawarł braterstwo krwi z książętami Niflungów. „Pieśń o Gudrun” opowiada o małżeństwie Gudrun, zawartym wbrew jej woli z potężnym Atlim, władcą Hunów, i zemście, którą wymierzyła mężowi za wymordowanie braci.

Gdy po raz pierwszy zobaczyłam „Legendę...” na półce w księgarni, wpadłam w zachwyt. Bardzo ładna, stylizowana na epokę średniowiecza okładka mnie zauroczyła, a ponad pięciuset stronicowa objętość zapowiadała długie, przyjemne chwile spędzone nad lekturą. Potem jednak emocje opadły. Niemałą część książki zajmują bowiem komentarze, przypisy i wprowadzenia pióra Christophera Tolkiena. Większość czytelników, nie wyłączając w tym mnie, uzna je bez wątpienia za nieatrakcyjne i nużące. Niewykluczone wszak, że dla bardziej oddanych fanów, będą to wartościowe fragmenty. „Legenda...” została napisana dość uroczystym, ale i niezwykle żywym językiem. Dla znających angielski, nie lada gratką będzie możliwość choćby fragmentarycznego przeczytania tego utworu w oryginale. Strofy te znajdują się zaraz obok polskiego przekładu. Nie było to łatwe zadanie, dlatego tym większy jest mój podziw dla obu tłumaczek.

Przed rozpoczęciem lektury dobrze jest zapoznać się z ogólnym zarysem treści mitologii skandynawskiej. Ogromna ilość imion i opisanych w zaledwie kilku wersach wydarzeń początkowo bardzo przytłacza. Niektóre fragmenty musiałam przeczytać kilkukrotnie, a i tak zrozumiałam je w stu procentach dopiero, gdy wpadłam na jakże genialny pomysł! - zajrzałam do streszczeń zamieszczonych w internecie.

Cieszę się, że „Legenda o Sigurdzie i Gudrun” trafiła w moje ręce, aczkolwiek ocena byłaby dużo niższa, gdyby nie rewelacyjne, zapadające w pamięć zakończenie drugiej pieśni. Generalnie, bardziej przypadła mi  ona do gustu niż pierwsza. Zdarzenia płynniej przechodziły jedno w drugie, były bardziej dynamiczne. Polecam fanom Tolkiena i wszystkim, którzy lubią legendy/mity skandynawskie.